czwartek, 29 marca 2018

A na co komu smaczne jajko?


No właśnie. Na co? Po co? Smaczne jajka można jeść przez cały rok.
Tak samo jak kiełbasę
i babkę
i pomarańcze
i chrzan (no dobra chrzan nigdy nie jest smaczny, przynajmniej dla mnie).

Królik? Ponoć lepszy od czekoladowego jest ten pieczony.
Kury i kaczki? Pojedź na wieś, zobaczysz ich w bród.
Zastanawiam się kiedy do tego wiejskiego inwentarza dołączy koń lub krowa.

No... jest jeszcze baranek. Co z tym fantem zrobić? Gdyby to jeszcze był zwykły baranek...ale nie. Musi mieć tę dziwną chorągiewkę. Phi, widział ktoś barana z chorągwią przy boku? Co też Ci wytwórcy wyrobów czekoladopodobnych i cukrowych mają w głowie.

Tak, zdecydowanie - baranek jest najbardziej podejrzany z tego całego towarzystwa.

Podejrzany... hmm to dobre słowo. Powiem Wam, że już kiedyś był podejrzany
i osądzony
i skazany
niesłusznie
niewinnie
pod osłoną nocy.
Baranek na rzeź prowadzony

Baranki, cielce - kiedyś składano je na ołtarzu jako ofiarę przebłagalną. Była to jednak ofiara niedoskonała, była niczym w porównaniu z ogromem zła, które popełnili ludzie. Potrzeba było czegoś więcej, a właściwie - Kogoś więcej. Baranka Bożego, który odda się dobrowolnie i złoży ofiarę doskonałą. Teraz proporcje się odwróciły - ogrom zła, które popełnili ludzie był niczym w porównaniu z tą właśnie ofiarą. Jedna kropla krwi, która pochodzi od Baranka potrafi zgładzić wszelkie ludzkie nieprawości. Bo to jest Bóg.

Czy wierzysz w to? Czy wierzysz, że święta Wielkiej Nocy to nie tylko pamiątka, ale i wydarzenie, które dzieje się TU i TERAZ? Dziś podczas Eucharystii usłyszymy:
„On to w dzień przed męką za zbawienie nasze i całego świata, to jest dzisiaj, wziął chleb w swoje święte i czcigodne ręce…”


Ileż mocy, ileż tajemnicy, ileż niezwykłości mają w sobie te słowa. Przechodzi mnie dreszcz, gdy je słyszę. To jest dzisiaj. Dzisiaj. Nie tylko 2000 lat temu. Dzisiaj Jezus odprawia swoją ostatnią wieczerzę, na którą nas zaprasza.
 Jezus wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował.
Te słowa odnoszą się do każdego z nas.

Czy święta te będą tylko bezrefleksyjną rodzinną tradycją, czy będą kolejnym etapem na drodze Twojego duchowego wzrostu - to zależy tylko od Ciebie. Od tego, czy uwierzysz, że Bóg rzeczywiście tak Cię ukochał, że dla Ciebie umarł - żebyś żył już zawsze. Nie na tym nieidealnym ziemskim świecie, to tylko początek - żebyś żył na zawsze w idealnym niebieskim świecie. Żeby Twoje grzechy nie skreśliły niczego, jeśli tylko będziesz się stale nawracał, odrzucał to zło i podejmował wysiłki czynienia dobra, jeśli wybierzesz, jeśli zdecydujesz - idę za Nim. Nawracanie się to stały proces, nie jednorazowy. "Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię", a nie "nawróćcie się i wierzcie..."


Siedem razy na dzień upadam
Nie jestem święty i nie przesadzam
Siedem razy na dzień powstaję
Przegrywam walkę, kiedy się poddaję - Luxtorpeda "7razy"


Zostałeś przeznaczony do pełni, a nie tylko do małych cząstek. Pytanie tylko - czy chcesz trwać i czy chcesz powracać...
 33 To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat".
_____________________________________________________________________

Owocnych, refleksyjnych, z czasem na ciszę, a także rodzinnych świąt Wam życzę
Niech Zmartwychwstały rzeczywiście zamieszka w sercu każdego i każdej z Was
i pozostanie tam
<3
Trzymajcie się
Paaaa!:)

sobota, 24 marca 2018

Matura to bzdura? Opowiadam o mojej maturze, rady, spostrzeżenia itp




Hej wszystkim :)

Tak jak już kiedyś zapowiadałam, dzisiaj porozmawiamy sobie na temat tegoż wyczekiwanego ze strachem przez dużą część z Was wydarzenia. A raczej ja będę mówić ;). To jest już za mną, szczęśliwie zdałam ją w 2017 roku, tak więc teraz mogę nieco o tym poopowiadać. No bo przecież matury już za... yyy nie mam pojęcia ile dokładnie dni (rok temu też nie liczyłam) :D.
To co, zaczynamy.

Jak przygotowywałam się do matury?

Może niektórych zaskoczę, ale - czas przygotowania się do matury, to nie tylko liceum. Może bezpośredniego i tak, ale pośredniego - to już duuużo, dużo wcześniej. Bo to przecież już we wcześniejszych stadiach edukacji przygotowujemy sobie grunt. Nie tylko wiedzowy, ale też przyzwyczajeniowy. Uczysz się regularnie, czy okazjonalnie? Wkładasz tyle na ile Cię stać pracy, czy tylko żeby zdać? Uczysz się uczciwie, czy ściągasz? Starasz się zrozumieć materiał, czy wkuwasz na pamięć? Itp. itd. Powiecie: "Ależ przyzwyczajenia można zmienić!" Jasne, ale wiecie z doświadczenia, że z tym jest dosyć trudno, zmienić już tak zakorzenione w nas nawyki. Czasem się udaje, a czasem nie - to również kwestia motywacji.

Kluczowym jednakże jest oczywiście etap liceum. Tutaj również główną rolę gra uczciwa nauka. Coby nie być gołosłownym poprę to przykładami. Znam osobę, która uczyła regularnie się i pisała sprawdziany bez ściągania już od pierwszej klasy i przy takim samym wkładzie w 3 klasie, jak i w poprzednich latach - dostała się na wymarzone studia. Znam też osobę, która otwarcie przyznała się, że całą 1 i 2 klasę z jej wiodącego przedmiotu przejechała na ściąganiu, a uczciwie zaczęła się uczyć dopiero od 3 klasy (zarywanie nocek, zakuwanie, nerwy, stres itp) i na wymarzone studia się nie dostała. Tak więc na dobry wynik matury pracujesz już od pierwszej klasy.

Najważniejsza, jeśli chodzi o materiał, naukę etc, jest według mnie klasa 2 (mówię tu cały czas o liceum, jak jest w innych typach szkół to nie wiem). Wtedy warto być szczególnie czujnym. Jeśli teraz zapamiętasz, nauczysz się jak najwięcej - o tyle mniej pracy w 3 klasie. To korzystne, bo w 3 klasie pracy jest najwięcej - co chwila sprawdziany, poza tym konsultacje na 7 rano... Ominiesz dwa dni, nadrabiania w cholerę itd.
Jak w 1, czy 2 klasie mogłam sobie pozwolić na wyjazdy, koncerty od czasu do czasu itp, tak w 3 klasie weekendy bez nauki, czy nie pójście w jakiś dzień do szkoły było wysoce nieopłacalne^^

Do mojej matury nie przygotowywałam się jakoś specjalnie (że korki czy coś). Poza chyba trzema wyjątkowymi przypadkami - nigdy nie uczyłam się w nocy. Nie ogarniam tego - uczysz się do 3, wstajesz o 6, śpisz trzy godziny i chodzisz jak zombie. W imię czego? To już lepiej po przyjściu ze szkoły pouczyć się te kilka godzin po południu, a w nocy mieć czas na odpoczynek. Więcej ze szkoły zapamiętasz będąc wypoczętym = mniej będziesz musiał się później uczyć. Nie wpadnij w to bezsensowne zamknięte koło. Może parę razy nie obejrzysz ulubionego serialu albo nie pójdziesz na zakupy- ale cóż - coś za coś. Nie ogarniam, po co marnować zdrowie, dobre samopoczucie i energię na rzecz nauki w nocy, no ale to moje zdanie. Wiem, że niektórym się tak lepiej uczy, ale niestety organizm za parę lat negatywnie na to odpowie, bądźmy tego świadomi.

Uczyłam się sumiennie przez te 3 lata - przy czym, powiem szczerze mój zapał malał - najwięcej go miałam w 1 klasie, w 2 trochę mniej, a w 3 jeszcze mniej, ale nie poddawałam się. W pierwszej i drugiej klasie, poza dosłownie trzema przypadkami (do dziś pamiętam haha) - nie ściągałam w ogóle, na ile się nauczyłam, na tyle pisałam. Pamiętam raz taką sytuację... 1 klasa, sprawdzian z biologii, 90% klasy ma ściągi, ja nie. Z tego sprawdzianu była jedna piątka w klasie... tak, to byłam ja. Uczciwość popłaciła :). W trzeciej klasie niestety, trochę się pogorszyłam jeśli o to chodzi, zdarzyło mi się ściągać, bo ja wiem... z 7,8 razy - tak pi razy oko, często to było spowodowane niewyrabianiem z kilkoma sprawdzianami w tygodniu, a często po prostu całolicealnym wyczerpaniem i brakiem zapału. Tak czy inaczej, nie usprawiedliwiam się - mogłam postąpić inaczej. Na pewno mi to w niczym nie pomogło i tak musiałam to później powtórzyć - jeśli zdążyłam.

Ponadto zawsze lubiłam mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Umieć tyle, ile byłam w stanie się nauczyć. Jak coś robiłam, to na sto procent, nie znosiłam połowicznych rozwiązań, pójścia na łatwiznę. To co się nauczyłam - to moje. Nie wiem, ile dały mi te powtórki w 3 klasie - coś na pewno; ale wiem, że nie dałyby mi tyle, gdybym się tego wcześniej (np. w 2 klasie) nie nauczyła. 
Gdy mnie np. nie było w szkole - zawsze wszystko odpisywałam, nie lubiłam mieć pustych miejsc w zeszycie ani tym bardziej zaległości z czegokolwiek. Ponadto, moje przedmioty profilowe były rzeczywiście moimi ulubionymi. Mogłam iść spokojnie na inny profil, dostałabym się, ale to właśnie polski, WoS i historia, to coś co pasowało do mnie najbardziej, do kierunku moich zdolności i zainteresowań.

Przed samymi maturami powtórzyłam co nieco- ale niewiele zapamiętałam. Wiadomo stres, rozproszenie itd. Z historii np. zdążyłam na własną rękę powtórzyć tylko starożytność, ale przynajmniej przydało mi się to bb na wypracowaniu. Z reszty przedmiotów powtórzyłam nieco więcej, ale na maturze i tak czułam, że wiem to już od dawna, a nie od kilku dni.

Jakie przedmioty zdawałam?

Na podstawie oczywiście polski, matematykę i angielski oraz ustny polski i angielski, a na rozszerzeniu polski, WoS, historię i angielski (Hello, human here).
Na mój kierunek, czyli prawo, liczyły się trzy z nich: polski, angielski i WoS (bo poszedł mi lepiej niż historia).
Jeśli miałabym ocenić moje wrażenia podczas pisania, to pisanie matury z WoSu i z historii sprawiało mi wręcz przyjemność, bo miałam poczucie, że wiem jak rozwiązać te zadania, że mam tę potrzebną wiedzę, więc po chwili już się nie stresowałam, tylko po prostu robiłam zadanie po zadaniu. A jak czegoś nie wiedziałam (to bardziej z historii), to po prostu improwizowałam, zdawałam się na historyczną intuicję i w niektórych zadaniach to się opłaciło.
Jeśli chodzi o angielski - to nie jest mój konik. Zdawałam z musu - był on obowiązkowy do mojego kierunku. Przez pierwsze dwa lata i część trzeciej klasy - mieliśmy w naszej klasie angielski na poziomie wyłącznie podstawowym. Tylko ostatnie trzy miesiące trzeciej klasy ćwiczyliśmy rozszerzenie. Np. nigdy nie ćwiczyliśmy rozprawki. Także pisanie tej matury, było no... crazy XD. Dzień przed sprawdzałam jak się pisze rozprawkę z angielskiego, co po kolei, jaka budowa, jakich zwrotów użyć, zapamiętywałam je itd, bo nikt wcześniej nas tego nie nauczył, ćwiczyliśmy tylko list na podstawę. Jednakże te 3 miesiące pomogły przy części testowo-gramatyczno-słuchaniowo-pisemnej, bo np. kilka zwrotów, konstrukcji, których się nauczyliśmy - przydało się. Miałam także intuicję przy słuchaniu - jak nie usłyszałam ocb, to wybierałam po prostu najbardziej podchwytliwą odpowiedź - i udawało się. Pierwsze i trzecie miałam na maxa, a drugie prawie całe źle haha. Rozprawkę koniec końców napisałam na połowę punktów, ale to i tak dobrze jak na pierwszy raz. Ogólnie, to napisałam o wiele lepiej, niż podejrzewałam. Przed bałam się, że przez ten rozszerzony angielski nie dostanę się na prawo, ale jak widać dostałam się haha.
Jeśli chodzi o rozszerzony polski, to nastawiałam się raczej na pierwszy temat - czyli polemikę z autorem tekstu, ale tekst nie podpadł mi (groteska itd), więc wzięłam drugi temat - analiza porównawcza wierszy - który podczas roku szkolnego ćwiczyliśmy wyłącznie w teorii - poprzez omawianie. Nie mieliśmy natomiast okazji zetknąć się z nim w praktyce (tzn napisać czegoś takiego. Było to więc również moje pierwsze podejście do tego typu formy pisemnej. More crazy!!! Ale udało się jeszcze bardziej niż angielski - właściwie głównie dzięki temu rozszerzonemu polskiemu dostałam się na prawo, bowiem napisałam go na 95%.  Po prostu przeczytałam oba wiersze i najpierw jeden, później drugi -analizowałam wers po wersie, później porównałam, pisałam do samego końca (jak wychodziłam na całej sali gimnastycznej były jeszcze dwie osoby oprócz mnie) i "siadło" :D. Jeśli chodzi o matmę - najmniej komfortowo czułam się pisząc ją. Coś wiedziałam jak rozwiązać,a coś nie. Wprawdzie uczyłam się z matmy na bieżąco i miałam w porządku oceny, jednak na maturze byłam nieco przymulona haha i zrobiłam też kilka głupich błędów z przeoczenia. Jednakże i tak poszło mi lepiej, niż przewidywałam zaraz po napisaniu.


Czy jestem zadowolona z moich wyników?

Ogólnie rzecz biorąc tak. Powiem może, co mi poszło lepiej, a co gorzej niż przewidywałam bezpośrednio po napisaniu matur:
Lepiej niż myślałam: podstawowy polski, matematyka, podstawowy angielski, ustny angielski, rozszerzony polski
Tak samo jak przewidywałam: rozszerzony angielski, historia
Gorzej niż przewidywałam: WoS, ustny polski

Tak więc widzicie, przewidywania nie do końca się sprawdziły, ale raczej in plus. Byłam wobec siebie widocznie zbyt krytyczna po napisaniu haha.

W jakim stopniu się przejmować?

Jeśli się uczyłeś uczciwie - nie przejmuj się, bo po co. Ta wiedza raczej z Ciebie nie wyparuje w ostatniej chwili, co już się nauczyłeś przez te lata - to Twoje. Co rok ta sama sytuacja - przejmowanie się przed, a po "eee to nie było takie trudne". Tak ma każdy rocznik. I nigdy ten młodszy rocznik nie daje się przekonać, że tak będzie xDD.
A jak się nie uczyłeś - cóż warto walczyć do ostatniej chwili, a nuż pójdzie lepiej, niż przewidujesz. Na pewno nie należy się poddawać i spisywać czegokolwiek na straty.

Ale co ja mam zrobić przed tą maturą?

Na to pytanie mam tylko jedną odpowiedź, z którą się w pełni utożsamiam. - Ucz się uczciwie, tj nie ściągaj, ucz się na tyle na ile Cię stać (a nie byle zdać), na bieżąco, staraj się zainteresować tym, czego się dowiadujesz - nie tyle w perspektywie matury, co późniejszego życia, bądź szczery wobec siebie - to umiem, a tego jeszcze nie... i nie przejmuj się więcej niż to konieczne, nie pozwól, by zjadł Cię stres. Wiedząc więcej, stresujemy się mniej.

Na początku mojej 3 klasy napisałam tu na blogu coś w stylu- "już teraz (wrzesień) każdy z nas - trzecioklasistów może sobie odpowiedzieć, czy dobrze napisze maturę." Dziś również się z tym zgadzam. Na dobry wynik pracujemy wcześniej, niż tylko w ostatniej klasie.

No ok ok, gadasz tak, gadasz, a jakie dokładnie miałaś wyniki to już nie powiesz - myśli sobie teraz większość z Was.

Właściwie to mogę powiedzieć. Wzbraniałam się przed tym, żeby nie było "aa chwali się". Polska mentalność niestety jest taka jest - lubimy afiszować nasze porażki, a osiągnięć się wstydzimy. Ja, jako osoba walcząca z pewnego rodzaju konwenansami oraz urodzona optymistka powinnam zachować się nieco inaczej. Ale... czy coś mi to da, że się pochwalę? Czy chcę, żeby mi ktokolwiek zazdrościł? Wolę, żeby była to motywacja dla kogoś, że można - chodząc do zwykłego liceum w małym mieście dostać się na wymarzone studia, nie trzeba do tego jakiś elitarnych liceów z dużych miast. Wolę, żeby to był dowód na to, że wkład włożony w naukę,  staranie się, zaangażowanie, sumienność - popłaca. 

To tak, usystematyzujmy to; na prawo w tym roku próg punktowy wynosił 76 punktów. Ja miałam 79,4 pkt. Dostało się ponad 600 osób. Różnice punktowe pomiędzy poszczególnymi osobami były naprawdę minimalne 0,1 pkt albo i tyle samo.  Koleżanka, która miała o 2,5 punktu mniej niż ja, była ponad 100 miejsc za mną - także widzicie jak niewielkie były te różnice. Mieliśmy praktycznie wszyscy równy start. Osoby "z konkursów" (pierwsze ok. 85 miejsc, to byli oni, czyli osoby mające 100 punktów) niekiedy radzą sobię gorzej na samych studiach od tych "z matury", więc tu również jakiś większych nierówności na starcie nie ma. Zaczynamy równo - tabula rasa. A później - to już zależy, czy ktoś zaangażuje się w naukę, w studiowanie, czy mu się nie będzie chciało - jedni podciągną się w górę, a drudzy opadną w dół - naturalna sprawa.
I teraz jeśli chodzi o maturę podstawową: z polskiego miałam 84%, z matmy 70%, a z angielskiego 96%; z ustnej - z polskiego 80%, a z angielskiego - 90% - ale to oczywiście do studiów mi się nie liczyło. Z rozszerzonej: z polskiego miałam 95%, z angielskiego 64%, z WoSu 77% i z historii 68%.
Do kierunku liczył mi się polski, angielski i WoS i po odpowiednim wyważeniu tego wszystkiego wyszło właśnie te 79,4 pkt.
____________________________________________

Everything is clear?:) Jak nie, piszcie w komentarzach, co jeszcze chcecie wiedzieć na temat matury

To już tyle na dziś,
trzymajcie się
dobrze zdanej maturki Wam życzę
Paaaaa!:)










czwartek, 8 marca 2018

O samoakceptacji inaczej - 3 kroki


Heeej Wam!:)

Po pierwsze chcę Wam podziękować za tak dużo odsłon poprzednich kilku postów, to naprawdę motywujące, bo wiem, że mam dla kogo pisać.

Dziś porozmawiamy sobie na jeden z tych poważniejszych tematów, a mianowicie - samoakceptacja. Ale jak pewnie już wiecie i na ile znacie mój styl pisania - u mnie będzie trochę inaczej, postaram ująć sprawę z nieco innej strony, a przynajmniej- postaram się.

O tym, że trzeba sobie znaleźć w sobie jakiś element, który się nam podoba i go podkreślać - pewnie już słyszeliście. O tym, żeby realizować swoje talenty - pewnie też. O tym, żeby czuć się przydatnym, pomagać charytatywnie - również. Samoakceptacja przychodzi z wiekiem - może tak być, ale po co się męczyć czekając do kolejnego etapu naszego życia; do liceum/do studiów aż zaczniemy się akceptować? Lepiej już teraz - niezależnie w jakim wieku jesteś, wyrobić w sobie taką postawę.
Zacznę od pewnej bardzo mądrej anegdotki:

Poszedłem do mnicha po radę. Pytam się go:
- Ojcze, co zrobić, by słowa innych przestały mnie ranić? Jak się tym nie przejmować?
Mnich popatrzył się na mnie spod półprzymkniętych powiek. Stwarzał wrażenie zamyślonego, ale jednocześnie wydawał się znać odpowiedź jeszcze zanim zadałem mu pytanie.
- Słuchaj synu - zaczął -  jeśli ktoś da Ci prezent, a Ty go nie przyjmiesz, powiedzmy dlatego, że jest on za drogi i czujesz się zakłopotany, czyją on będzie własnością?
- Darczyńcy - odpowiedziałem
- Otóż to. Tak samo jest i z obelgami, które kierują do nas inni - gdy ich nie przyjmiemy, zostają one własnością tego, kto rzucił je w naszą stronę.
Wtedy zrozumiałem.

A więc tak:

Po pierwsze: To agresor ma problem ze sobą, a nie Ty

Tak, dobrze przeczytałeś/aś. Wyobraź sobie jakie piekło ktoś musi mieć w sobie, że aż nie może powstrzymać się, by je przelewać na innych. Analogicznie jest tu z miłością i z wszelkimi dobrymi odczuciami; jeśli ktoś jest przepełniony dobrem, miłością, to osoby wokół odczuwają tę jego dobroć, bo również człowiek ten nie może się powstrzymać, by się nią dzielić.
W tym wypadku jednak - agresji - mamy do czynienia niestety z tą pierwszą opcją. Z osobą przepełnioną nienawiścią. Są to smutne osoby i należy im współczuć. "Ale jakto?!" Nie mówię, że macie dać sobą pomiatać, wręcz przeciwnie- trzeba jasno stawiać granicę, a gdy to nie pomaga - prosić o pomoc osoby trzecie. Chodzi mi o to, żebyś zrozumiał/a, że to ta osoba, która Cię obraża ma ze sobą problem, a nie Ty. Te ironiczne uwagi, mają w sobie drugie dno. Może ta osoba w niewłaściwy sposób odreagowuje trudną sytuację w domu, może sama ma problemy z samoakceptacją, może ktoś inny jest wobec niej agresywny. To jej oczywiście nie usprawiedliwia, bo nic nie może usprawiedliwić okrucieństwa. Zrozum po prostu, że ona/on ma problem ze sobą. Nie pozwól jej/jemu jednak wyżywać się na Tobie. Reaguj, proś o pomoc dorosłych. I nade wszystko nie bierz do siebie tych obraźliwych uwag - że jesteś brzydka, głupia, do niczego etc, bo to oczywista nieprawda! To jacy jesteśmy wiedzą najlepiej osoby nam bliskie (chociaż i tak nie w pełni). Fałszywi przyjaciele, nawet jeśli trochę od nas wiedzą, nie można określić mianem osoby bliskiej - zrywając przyjaźń z jakiegoś powodu, najczęściej staje się wobec nas wrogi, nie chce pamiętać już dobra, które było w naszej przyjaźni - a więc automatycznie traci obiektywizm. A jeśli ów agresor zna nas tylko powierzchownie - cóż może wiedzieć? - Odrzuć to, nie przyjmuj obelg. A wtedy zostanie ona własnością tego, kto ją rzucił. Po co przejmować się kimś, kto nie patrzy na nas obiektywnie, lecz- przez wrogi pryzmat? Po co przejmować się czymś, co nie jest prawdą? 

Po drugie: Skupiaj się na relacjach z osobami, które są wobec Ciebie dobre i szczere

Często tak bardzo przejmujemy się tymi agresorami, że zaniedbujemy relacje z osobami, którym rzeczywiście na nas zależy. Nie chodzi tu tylko o branie - troski, pomocy, uwagi; ale przede wszystkim o dawanie czegoś z siebie tej drugiej osobie. Zamiast wciąż skupiać się na sobie i wciąż nawijać o  negatywnych rzeczach na swój temat, zainteresuj się Twoim przyjacielem/przyjaciółką. Nie tylko takie powierzchowne; "Co tam u Ciebie?" Wybadaj, ale nie tylko problemy, także jego sukcesy w domu, w szkole, ze znajomymi albo osobiste. W rozmowie z przyjacielem postaraj skupiać się na pozytywach dotyczących jego/jej życia. Pogratuluj osiągnięcia, świetnego występu, postępów w tańcu/jeździe konnej, cokolwiek. Zainteresuj się jego zainteresowaniami, nawet jeśli to nie Twoja bajka - jakkolwiek by to nie brzmiało. Ale przyjaciele od tego są. To miło wiedzieć, że osoba Tobie bliska wspiera Cię w Twoich zainteresowaniach, w Twoim indywidualnym sposobie bycia. Nie próbuj przyjaciela zmieniać na siłę; nie zmuszaj go do pójścia na siłownię, w trakcie gdy wiesz, że nie lubi on takich klimatów. I w drugą stronę - nie zawsze musisz zgadzać się na jego propozycję, jeśli na coś nie masz ochoty. Tak, czy inaczej skupiaj się na relacji z najbliższymi - rodziną, przyjaciółmi. Więcej zauważaj i myśl o tym, ile ktoś dla Ciebie zrobił dobrego - poświęcenie, miłe słowa, wsparcie, pomoc; a mniej, a raczej w ogóle - o tych, którzy Cię obrażali Czyż nasi przyjaciele nie zasłużyli bardziej na myślenie o nich, niźli agresorzy?

I po trzecie: Pracuj nad swoimi wadami i to w pierwszej kolejności - wadami zachowania, nie wyglądu

Tak, trzeba to przyjąć. Nie jesteś idealny. Co nie znaczy, że gorszy od innych! Bo nikt idealny nie jest. Jeśli osoba nam zaufana, bliska, zwraca nam na coś uwagę- to nie ze złośliwości lecz z troski. Gdy widzisz, że drugiej osobie na Tobie zależy i mówi Ci o Twoich błędach - to znaczy, że martwi się o Ciebie i chce byś był jak najlepszy. Taka osoba to skarb, więc nie bocz się na nią, tylko pomyśl - co możesz zrobić w tym kierunku, by pozbyć się danej wady albo na początek - zminimalizować ją w Twoim zachowaniu? Jest też taka sprawa- w jaki sposób druga osoba przekazała Ci tę wiadomość. Bo mogła zrobić to w trochę niefortunny sposób (pomimo tego, że zrobiła to z troski) - chciała dobrze, a wyszło źle, bo nie najlepiej dobrała ona słowa. Mogłeś poczuć się przez to osaczony, dotknięty. Powiedz jej to - "Następnym razem, gdy będziesz zwracać mi uwagę, zrób to w nieco bardziej delikatny sposób, inaczej dobierz słowa".
Jak więc zwracać uwagę, a jak nie? Przykładowo:
Dobrze: "Posłuchaj, jest taka sprawa; bardzo mi na Tobie zależy i chcę byś był/a jak najlepszy/a. Popracuj nad swoim egoizmem, bo ostatnio zrobiło mi się przykro, gdy... (zapomniałeś/aś o mnie, nawijałeś/aś tylko o sobie, nie dbałeś o moje uczucia etc)."
Pamiętaj; zwracasz uwagę na zachowanie, a nie na jestestwo tej osoby, czyli: Nie mówisz "Ty jesteś taka, a taka np. "Jesteś egoistyczna", bo to nieprawda. Powiedz: "Twoje zachowanie w takiej, a takiej sytuacji było egoistyczne." Bo przecież nikt cały czas taki nie jest! Zwracamy uwagę na jednorazowe, czy kilku razowe zachowanie. Nie mówimy: "Ty zawsze..." Albo "Ty nigdy...", bo to nie prawda. To, że ktoś kilka razy odezwał się złośliwie, to nie znaczy, że cały czas jest złośliwy, bo przecież przez resztę czasu, poza tymi kilkoma razami był miły. A jak powiesz "Ty zawsze..." to skrzywdzisz go niesprawiedliwym osądem. 

Podsumowując: zamiast zadręczać się wciąż i wciąż jaki Ty to jesteś beznadziejny/a, zrób coś w końcu - zacznij pracować nad swoimi wadami. Ale nie nad wszystkimi na raz - bo się tylko zniechęcisz. Po kolei- wada po wadzie. Możesz przykleić sobie nad biurkiem karteczkę z nazwą wady, nad którą pracujesz w tym tygodniu (by o tym pamiętać) np: "egoizm", "pycha", "złośliwość", "brak zainteresowania drugą osobą", "wulgaryzmy" - a obok nazwę dobrej cechy/zachowania, które chcesz przez to osiągnąć; i tu odpowiednio "empatia", "pokora", "serdeczność", "zainteresowanie drugą osobą," "miłe słowa" etc. Możesz również ustawić sobie powiadomienie w telefonie na każdy dzień, by przypominało Ci o pracy nad nią.

Gdy zauważysz, że faktycznie są postępy - zaczniesz przychylniejszym okiem patrzyć na samego siebie. Kiedy zrobimy z serca coś dobrego dla drugiej osoby i widzimy jej radość z tego - kiedyż, jak nie wtedy rośnie nasza samoakceptacja? 
Tylko nie popadnij w pychę, bo to zgubne. Pokora jest fundamentem pracy nad wadami, ale pokorę i samoakceptację można wspaniale ze sobą połączyć - tzn. poprawiłem/am się w tym aspekcie, ale wciąż mogę się poprawić bardziej oraz wciąż mogę się poprawić w czymś innym :) . Polecam oczywiście także... modlitwę. Po prostu uwierz i pomódl się o pomoc i powodzenie w Twojej pracy nad sobą, zaproś Boga do tej walki. Bo walka z Nim jest zawsze wygraną. I pamiętaj, że samoakceptacja pochodzi głównie od wewnątrz, a nie tylko z zewnątrz.
_____________________________________________

To już tyle na dzisiaj,
piszcie jakie Wy macie zdanie na ten temat:).
Trzymajcie się
Paaaaa!:))









czwartek, 1 marca 2018

Mała ja - mały problem, duża ja - duży problem ???


Mały problem - mała ja
duży problem - duża ja

Ale czy dla człowieczka o wzroście 100 cm, schodek o wysokości 50 cm nie będzie duży?
A dla człowieczka o wzroście 180 cm schodek 90 centymetrowy nie będzie równie duży?

Człowiek 2, pomyśli sobie; ależ ten Człowiek 1 przesadza... co to za problem wchodzić po 50 centymetrowych schodach. Ale na 90 centymetrowe to już trudniej wejść! Co on wie o życiu i o trudnościach...

Człowiek 1 natomiast, pomyśli: Ależ on jest niesprawiedliwy... może te jego schody są wyższe od moich, ale i on jest wyższy, to ma łatwiej. A ja?

Jak na to patrzymy z zewnątrz możemy śmiało powiedzieć, że ani Człowiek 1, ani Człowiek 2 nie ma do końca racji. Bo przecież ich schody są jednakowe! Ale nie jednakowe porównawczo, tylko jednakowe dla każdego z osobna. Zarówno u Człowieka 1, jak i Człowieka 2, jeden schodek mierzy równo połowę jego wysokości.

A jak jesteśmy wewnątrz to rzucamy się i krzyczymy "niesprawiedliwość!"
Każdy z nas jest zarówno jednym jak i drugim człowiekiem. Tym pierwszym wobec starszych, a tym drugim wobec młodszych, mniej dojrzałych.

Kiedy patrzymy na problemy osób z gimnazjum/podstawówki często myślimy sobie "Co oni wiedzą o życiu, takim czymś się przejmować, przecież to głupota, za parę dni się to zmieni i będzie znowu ok." Z jednej strony pamiętamy, że takie sytuacje szybko się naprawiały, ale z drugiej strony zapomnieliśmy już nasz realny wówczas ból i cierpienie związane z tą sytuacją. Realny i namacalny. O bólu zapomina się szybko, gdy go już nie odczuwamy. Co nie oznacza, że mamy ignorować osoby w jego epicentrum mówiąc "to przecież minie, ułoży się, za parę dni nie będzie miało znaczenia." Zależy oczywiście o jakiej sytuacji mówimy. Pomijam dramaty rodzinne etc, bo to w każdym wieku jest gruby kaliber. Mówię tu np o "pokłóciłam się z koleżanką/obgaduje mnie/mówi o mnie niestworzone rzeczy"; wiele razy byłam w takiej sytuacji, dwustronnej powiedziałabym, ale też jeśli szczerze się lubiłyśmy, to za kilka dni wracałyśmy do zgody. Problemem było też dla mnie jak np nie miałam z kim być w pokoju na wycieczce, czy siedzieć w autobusie. Teraz myślę sobie "phi, co to był za problem i tak zawsze się to jakoś wszystko układało, tak że już miałam z kim." Ale osób, które są w takiej sytuacji teraz nie można lekceważyć. Bo dla nich to realny problem i jak im mówimy, że nie, to to nic to nie da, tylko jeszcze bardziej ich rozjuszy. Dokuczają jej za wygląd, za to, że jest kujonem. Może teraz to dla nas mały problem,( z wiekiem nabraliśmy pewności siebie i już nie obchodzą nas hejty, bo mamy swoje priorytety), ale nie możemy jej tego mówić, bo przecież ona ma inną perspektywę! Dla niej ten schodek jest tak samo duży, jak dla nas nasz "dorosły" problem. Lepiej dajmy odczuć takiej osobie, że rozumiemy ten problem, uznajemy jego istnienie, nie negujemy go. Powiedzmy jej, że sprawy najczęściej układają się inaczej, niż to sobie przewidujemy, bo nie da się zaprojektować do przodu rzeczywistości. Jeśli już ta osoba nic nie może zrobić w tej materii, wszystkiego próbowała, to niech po prostu czeka na rozwój wypadków i nie zamartwia się na zapas. A nuż okaże się być lepiej, niż przewidywała. Zaproponujmy takiej osobie także np. wspólne wyjście, spędzenie razem czasu. Jeśli to jest np. Twoja młodsza siostra, to zabierz ją do kina/ na zakupy, porozmawiaj z nią na luzie, tak by mogła pomyśleć o czymś innym i poczuła, że ma od Ciebie wsparcie i że rozumiesz ją oraz uznajesz jej problemy za realne.


Kiedy patrzymy natomiast na problemy starszych od nas osób, bardziej dojrzałych i doświadczonych życiowo myślimy sobie; "przecież oni tyle już przeżyli, po co się przejmują, powinni wiedzieć, że z każdego problemu jest wyjście albo spróbować tego co kiedyś albo po prostu wrzucić na luz..."
Albo albo albo. Doradzamy... a co my o tym wiemy? Co wiemy o problemach osób w wieku 40 lat? Co wiemy o ich perspektywie? Niewiele podejrzewam. Chyba, że rodzic Ci się zwierza, ale to raczej rzadkie zjawisko, zazwyczaj rodzice nie chcą obarczać nas swoimi problemami. Dla nich ich problem jest tak samo realny i namacalny, pomimo, że są "więksi" od nas wiekiem, dojrzałością i doświadczeniem. Nie wiemy jak to jest mieć problemy w pracy (adresuję to do osób chodzących do szkoły, albo studentów którzy jeszcze nie pracują), nie wiemy jak to jest mieć problemy w małżeństwie, zazwyczaj nie wiemy jak to jest mieć problemy prawne, nie wiemy jak to jest mieć na utrzymaniu całą rodzinę. Nie wiemy. Więc nie oceniajmy. Tylko okażmy wsparcie takiej osobie. Jeśli jest to Twoja mama, nie wyciągaj z niej, jeśli nie chce Ci o czymś powiedzieć, może uważa, że tak będzie dla Ciebie lepiej. Zrób jej kolację, pyszną herbatę, upiecz ciasteczka. Usiądźcie i porozmawiajcie o wszystkim i o niczym. Poopowiadaj jej co tam u Ciebie, co w szkole, gdzie ostatnio wychodziłaś. Rodzice lubią się interesować naszym życiem, więc w pewnych granicach pozwólmy im na to. Oni zazwyczaj się po prostu troszczą i serio ich obchodzi co u nas się dzieje. Może nieco w innych aspektach niż my na to patrzymy. Np. mamę bardziej interesuje, czy nie wpadłaś złe towarzystwo, a Ty jej chcesz powiedzieć, co sobie ostatnio kupiłaś albo, że koleżanka się na Ciebie krzywo popatrzyła. Wkurzasz się, że mama Cię nie słucha, a ona po prostu ma inne priorytety.Wystarczy czasem powiedzieć "mamo chcę Ci powiedzieć o moim problemie, może dla Ciebie on będzie błahy, ale przypomnij sobie, że jak byłaś w moim wieku, to takim czymś się przejmowałaś" Albo "może  nie uważasz tego za zbyt absorbujące, ale chcę Ci powiedzieć o moich ostatnich zakupach, bo interesuję się modą i dla mnie to ciekawy temat." Może masz problemy w związku, a mama mówi "nie pierwszy i nie ostatni, będziesz mieć jeszcze dużo chłopaków, też tak miałam." Powiedz jej: "Ale gdy tylko się pokłóciliście, Ty płakałaś po nocach, a po zerwaniu myślałaś, że nikt lepszy Ci się nie trafi, czyż nie? Więc widzisz mam tak samo."Zazwyczaj ludzie nie chcą źle, popełniają tylko błędy w komunikacji.
Gdy mama/tata/ ktoś dorosły ma złe chwile, zabierz ją/go gdzieś, rozerwijcie się trochę. Idź z mamą do fryzjera albo do kosmetyczki, upiększcie się, zabierz ją na zakupy, na rower albo do kina. W sumie podobnie, jak w tym pierwszym omawianym przypadku. W każdym wieku spędzanie czasu z bliskimi to coś cennego. Inaczej trochę jest z uznaniem problemu. Jak np. gimnazjaliści, chcą by ich problem został zaakceptowany, tak z naszymi rodzicami jest trochę inaczej. Zazwyczaj z troski nie chcą nas obarczać, nie chcą byśmy się przejmowali przez nich. Wsparcie okaż takiej osobie poprzez obecność, pomoc np w domowych obowiązkach, miłe słowa, rozmowę. Nie bierz się za rozwiązywanie problemów osób dużo starszych od Ciebie, bo nie masz na tyle doświadczenia, możesz niechcący tylko namieszać.
________________________________________________

To by było na tyle,
pamiętajcie, żeby przy patrzeniu na czyjś problem respektować jego perspektywę,
a wsparcie, obecność i miła rozmowa są zawsze w cenie :)

Trzymajcie się!
Paaaa:)