piątek, 28 grudnia 2018

Kiedy nie ma (?!) motywacji, by wstać z łóżka + nadchodzą zmiany w blogu (?!?!)

(c) pixabay.com

Heeeej Wam!:)
<nie, powitanie nie podchodzi pod zmiany;>

Postanowiłam pójść dzisiaj z Wami na noże. To znaczy - po prostu postawić na szczerość. Nie żebym zazwyczaj tego nie robiła. Ale dzisiaj wyjątkowo. 
Nie ukrywam, jestem trochę zawiedziona tym, że ten blog ostatnimi czasy "stracił trochę na popularności". Powodów może być wiele, ale nie sposób je roztrząsać. Wolę skupić się na tym, co ja mogę ze swojej strony zrobić. Wymyśliłam kilka punktów, przyglądnąwszy się krytycznie mojemu podejściu do blogowania. I co wymyśliłam? Przede wszystkim:
- w razie potrzeby skracanie tekstu, unikanie tautologii itd.
- znaleźć jakąś przemiłą osóbkę znającą się na sprawach informatycznych, która pomoże mi ogarnąć nowy, poręczny, bardziej #madein2018 (19!) wygląd strony 
- robić sama zdjęcia do tekstu, a nie brać je z jakiś stronek (dobrze chociaż, że legalnych, dziś z racji nocnej pory tego pomysłu jeszcze wybaczcie) lub wynajdywać starocie pochowane gdzieś w plikach
- zastanawiać się nad doborem tematów, lepiej przygotowywać się do tematycznych postów, więcej czytać i słuchać
- ale oczywiście nie zrezygnuję ze spontanicznych przemyśleń, bo w żadnej książce nie wyczytam tego, co naprawdę uważam, co siedzi mi w głowie;)

Trzymajcie kciuki, żeby to wszystko się udało!
_________________________________________________________________

Teraz czas na drugą część (a raczej pierwszą) tytułu tego wpisu.

Nie, nie chodzi o depresję (uff!), ani nic z tych rzeczy. Mam nadzieję. Chodzi o taki dzień lub dni, na które zaplanowaliśmy sobie, co my to nie zrobimy. Nauka, wyjazd, zakupy, upragniony czas na czytanie powieści, odwiedzenie kogoś...
A wstając rano lub też w południe, bierzemy książkę do ręki (zbliżające się kolokwia i egzaminy jednak priorytetem), czytamy parę stron, myślimy o czymś innym, odkładamy książkę, rezygnujemy i... Cały dzień nie przebieramy się z piżamy. Zrobiłam to. Wczoraj. I dziś też. 
Czy jestem na siebie zła? O tak! Choćby z tego powodu, że boli mnie ciało z powodu zbyt małego rozruszania. Ale nie to jest najgorsze. Też już pal licho tą naukę. Trudno, zostanie wszystko na ostatnią chwilę, zawsze dawałam rady to i teraz jakoś dam. Ale gdybym wiedziała, że jednak do tej nauki się nie zmotywuję, to zrobiłabym coś sensownego i jakoś kreatywniej wykorzystała te parę, paręnaście godzin dnia. 
Nie będę wychodzić na te zakupy, bo zaraz się pouczę, tylko pooglądam kilka filmików na Youtube, poprzeglądam te stronki, poscrolluję instagrama, o ile nowych instastory!
A później - jestem dziś trochę niewyspana na naukę. O znowu nowości! I tak mija cały dzień. W piżamie. Nie znoszę tego. Wtedy za szybko mijają dni. Jeden się z drugim skleja jakby ich nie było. Po 26 grudnia nastąpi od razu 29. Za szybko! Przecież miałam się uczyć! Albo zrobić coś sensownego ze swoim życiem.

I teraz - można narzekać, jak ja właśnie. Biczować się myślami - "znowu zmarnowałam czas, zmarnowałam dzień, jestem coraz starsza, a życia coraz mniej . Albo... albo co? 

Wybaczyć sobie. Pozwolić sobie przyjąć prawdę o własnej słabości. I nie biczować się nią. Nie zadręczać. Ale zastanowić się co mogę realnie konkretnego zrobić, by z ową słabością walczyć, by jutro scenariusz się nie powtórzył. Pójść spać wcześniej, by wstać wcześniej, to odpada, bo aktualnie jest 0:33, ale moje wieloletnie problemy z zasypianiem to osobny temat. Prawie przestałam się już tym przejmować, że nie mogę jak normalny człowiek wyznaczyć sobie godziny, o której pójdę spać by być wyspaną (zasypianie zajmuje mi średnio 1,5 - 2h, a niech to! Lecz gdy położę się wyjątkowo wcześnie - to dłużej). 
Co mogę jeszcze zrobić? Przygotować sobie ubrania i położyć na stole w pokoju, w którym śpię (szafę mam w innym), tak by były na widoku i bym mogła od razu się w nie ubrać. Położyć telefon na parapecie (by budzik od razu mnie obudził). Wynieść złowrogie podręczniki do innego pokoju, by rano były one ewentualnie moją opcją, wolnym wyborem, a nie czymś, co ciąży nade mną jak wyrok. Wymyślić jakąś super, ekscytująco-fantastyczną rzecz, którą CHCĘ jutro zrobić. No okej, nie musi być taka super-hiper. Po prostu coś, co sprawi mi przyjemność. Już wiem! Wstanę trochę wcześniej (łudźmy się xD) i zrobię sobie makijaż. Na co dzień się nie maluje. A już na pewno nie w taki "zwykły dzień" jak jutro. Ale zrobię. Niech się zastanawiają "Co ta Ola, jakie nowości". Poziom hardcoru wzrasta, bo... ubiorę spódnicę, tak, chociaż jest zimno! W ogóle ubiorę się bardziej kobieco niż zwykle. Założę buty zimowe na obcasie. I może ten ładny płaszczyk? Ma być +3 stopnie, nie zamienię się w sopelek. Chyba. Dam nowy kolor na paznokcie. I to wszystko w taki zwykły dzień! (teatralne trochu te wykrzyknienia, proszę się nie dać zwieść i nie labożyć w komentarzach "ojej czyżby to, co napisałaś było jakby dziecinne???") Pójdę poszperać w sklepach za czymś na Sylwestra. I to wszystko przed obiadem. Później spotkam się z rodziną (no ok, to już było zaplanowane, więc nie mogę tak do końca ćwiczyć swojej silnej woli, bo jutro nie mam takiego "potencjalnie piżamowego dnia" jaki był dziś). A gdy wrócę zajrzę jeszcze do najulubieńszego podręcznika (żeby wepchnąć gdzieś tę naukę) i przeczytam tyle stron, na ile będę miała ochotę (limit stron mnie paraliżuje; np. gdy ustalam sobie "dziś przeczytam tyle, a tyle stron", to najczęściej nie mogę się skupić). A później znajdę czas na dłuższą niż zwykle rozmowę z Przyjacielem. Następnie jeszcze przeczytam coś ciekawego! Na wieczór też mam już plany.

Trzymajcie kciuki, żeby się udało!

Żeby to nie były tylko plany, zaraz po napisaniu tego posta podejmę konkretne starania, tj. czynności. Co to było? Ach tak, przyniosę sobie ubrania na jutro do tego pokoju xDD. I telefon na parapet. Podręczniki sio. 
Czasem łatwiej mi spojrzeć na siebie samą, gdy coś sobie "wyłożę" tudzież rozpiszę. Nawet banały. Polecam. I patent z podejmowaniem wciąż realnych kroków zamiast tylko planowaniem też polecam. Bo planowanie kończy się na całym dniu w domu, w piżamie, grr... Nie polecam.

Kiedy nic się człowiekowi nie chce trzeba, oprócz chcenia chcenia, postawić sobie konkretne kroki przed oczyma, a później je podjąć. Nie ważne, czy chodzi o zmotywowanie się do nauki, rozmowy, spotkania, pracy, czy po prostu życia. Myśląc ogólnikami niewiele zyskamy, a raczej stracimy - czas. Konkrety, konkrety i jeszcze raz konkrety. Nie nauczysz się od razu na cały egzamin. Postaw sobie cel. Zacznij od zagadnień, które Cię najbardziej interesują. Jeżeli Cię to nie paraliżuje tak, jak mnie, to ustal sobie - dziś przeczytam 3 rozdziały tego podręcznika. A później pójdę na spacer (dokąd, po co?)/poczytam książkę/zatelefonuję do bliskiej osoby/pójdę na zakupy/zrobię coś związanego z moją pasją itp, itd. A najlepiej wszystko! W chwili aktualnej zapiszę sobie co konkretnie chcę kupić np tytuł książki i jej cenę. Poinformuję koleżankę, że jutro do niej zadzwonię, by już "nie było odwrotu";)). I tak analogicznie z wszystkimi zaplanowanymi na jutro czynnościami.

Wiele osób mówi, że ma tak, że gdy ma do zrobienia jedną rzecz w danym dniu - to pewnie jej nie zrobi, bo perspektywa dużej ilości czasu potrafi wyprowadzić człowieka na manowce. Jednakże, gdy dana osoba ma do zrobienia kilka rzeczy w danym dniu, a grafik wręcz pęka w szwach - udaje się wszystko zrealizować! To pewnie jest prawo Kogośtam, zapewne jakiegoś Amerykanina, czy Japończyka. Mniejsza o to. Ale tak po prostu jest.

Zauważyłam, że dobrze się czuję, gdy znajdę się w miejscu, na wyjeździe, evencie, gdzie cały plan dnia jest rozpisany co do godziny. Jakże wtedy dni wydają się długie! A dni długie, to i życie długie. Im więcej dni marnuję, tym wydaje mi się ono krótsze. Im więcej w danym dniu zrobię tym bardziej je sobie przedłużam. Tak, to tylko odczucie. Ale wolę mieć odczucie spełnienia i zadowolenia z dnia.
Bo po prostu warto! Warto się starać, o wiele bardziej niż tylko chcieć.
_________________________________________________________________

To już tyle na dzisiaj,
piszcie, czy Wy też macie podobne problemy z marnowaniem czasu
i jak sobie z nimi radzicie
Trzymajcie się ciepło
Paaaaa!:) 

ojej już po 1, idę spać!





sobota, 22 grudnia 2018

Jakich świąt Nam życzę?

(c)pixabay.com

Święta już za pasem
cokolwiek to znaczy

falalalalalalalalalalalalala lalalalalalal lalalalala falalalala ?

Czy dobrze przeżyłam Adwent? Zawsze można by lepiej. Czy udało mi się osiągnąć to co zamierzałam? Częściowo tak. Wiadomo u początków zapał większy. Byłam na rekolekcjach? Byłam i to na nie jednych. Zapamiętałam coś? O tak.

Ale zrozumiałam przede wszystkim, że to nie jest najważniejsze. Że najważniejsza jest relacja, rozmowa, tęsknota zwieńczona spotkaniem. Z Nim. Który tęskni za mną milion razy bardziej, niż ja za Nim. Że chce bym Go przyjęła w Komunii Świętej milion razy bardziej, niż ja tego pragnę. Że chce mi przebaczyć i naprawić mnie milion razy bardziej niż ja tego chcę. Że chce ze mną rozmawiać milion razy bardziej, niż ja z Nim. Kwestia tylko mojego aktu woli, czynu.
Modlitwa, nie po to by coś zyskać, by poczuć się lepiej, ale mająca na celu pogłębienie relacji. On chce wiedzieć, co naprawdę we mnie siedzi, co mnie cieszy, a z czym sobie nie radzę. Za co dziękuję, czego żałuję i za co przepraszam, do czego zmierzają moje pragnienia, czego mi brak. Chce podpowiedzieć mi jaką drogę obrać, co robić, bym pomimo trudów była najbardziej szczęśliwa jak się tylko da na tym świecie i bym tę Jego miłość przelewała na innych.
I to wszystko z wiarą, wytrwale i gorliwie, zwłaszcza gdy trzeba będzie oczekiwać.

Adwent uczy oczekiwania. W dzisiejszych czasach mało kto czeka. Chcemy wszystko na już, natychmiastowo. Wolimy od razu, ale byle co, niż po czasie lecz wysmakowane, o wiele bardziej wartościowe i przynoszące o wiele większą radość.
Sami wiemy, czy lepiej "smakują" np kolędy śpiewane miesiąc przed, czy kolędy śpiewane w samą Wigilię. Do tych pierwszych o wiele bardziej ciągnie, bo przecież "trzeba poczuć nastrój". Jednakże jaki może być nastrój finiszu na starcie? Mało odczuwalny jak mniemam. Meta jest od tego by świętować, by świętować zwycięstwo.
Jakie jest zwycięstwo Adwentu? Albo raczej... gdzie ono jest? W żłobie, w ubogiej stajence, leży sobie, śpi, czasem popłakuje, drży z zimna, koi się przy kochającym sercu Matki. To On - Wielki Pokorny.

Czy zwycięstwem Adwentu będzie moja pokora? Serce rozważające to, co niepojęte, gotowe przyjąć do siebie Boga-Człowieka. Uznające swoją małość i uznające swoją wartość. Godność - przyjąć do serca Wszechmocnego. Siła - iść z nim dalej przez całą resztę życia.

Kochani życzę Wam świąt z Bogiem w sercu
pozwólcie by On Was prowadził
pozwólcie Mu siebie kochać
i pomnażajcie tę miłość
przekazujcie
do Waszych bliskich
do nieznajomych
do tej osoby, która najbardziej zraniła
tam gdzie najtrudniej
tam gdzie jej najmniej.
Przyjmując do siebie Boga
macie Jej przecież
nieskończone źródło
<3 !

<jakby wiersz wyszedł, ale to nie miał być wiersz hihi>

Nie tylko w święta, ale i na każdy dzień roku. Święta nam tylko przypominają; warto kochać. Ale jaki byłby sens przypominania o czymś terminowym? Miłość nie zna pojęcia terminowości. Bo ona jest wieczna.

Cudownych świąt Wam i sobie życzę!