niedziela, 26 lutego 2017

Dziś jest dziś, a jutra nie znasz.

Hej wszystkim :).

Wracam po przerwie do blogowania. Czemu nie pisałam przez ten czas? Hmm, na myśl nasuwa się brak czasu, ale nie do końca. Ostatni miesiąc był dla mnie czasem porządkowania sobie pewnych spraw w życiu, wyznaczania priorytetów etc. Panował w nim całkiem spory zamęt, przez co nie mogłam jakoś zdobyć się na napisanie notki na blogu.
W sumie nadal trudno mi się jest ogarnąć. Co chwile coś "muszę" zrobić, to taki sprawdzian, to inny, to coś przygotować... i wydaje mi się, że nie dam rady tego wszystkiego ogarnąć i wykonać jak należy. A póki co za każdym razem zdarza mi się swego rodzaju fart i póki co nie zaprzepaściłam jeszcze niczego ważnego. Mam nadzieję, że będzie tak nadal, że to swoiste szczęście będzie mi sprzyjało. Bo przyda się ono w najbliższych dniach, oj przyda.

Co istotnego wydarzyło się w moim życiu przez ten czas niepisania? Cóż, z pewnością Studniówka była takim wydarzeniem. Ten "jedyny w życiu bal" hm... bardzo miło wspominam. Pozytywnie mnie zaskoczyło. Wszystko. Nie spodziewałam się, że będzie tak świetnie :D. Co jeszcze... trudny styczeń i jeszcze trudniejszy luty. Ogarnianie i nieogarnianie. I w końcu upragnione ferie. I koncert Luxtorpedy w Częstochowie <3 . Oj długą przerwę miałam od koncertów, więc tym bardziej mnie cieszyło to wszystko. Wyszalałam się i wyżyłam i tak miało być :D .
Albo rekolekcje oazowe w Starym Sączu, również zapamiętam, obfity czas z wspaniałymi osobami, czego chcieć więcej. Spotkałam Tego kogo miałam spotkać. Tak więc całość in plus.
Koniec ferii. Chwilę po nich Walentynki. W końcu spędziłam je tak, jak powinno się je spędzać hihi.

No i tak dotarłam do dzisiaj, jestem sobie. Stoję w pewnym miejscu. Co będzie jutro? Nie wiem. Tzn. mam jakieś tam plany, ale mimo to ta niewiedza daje mi wolność. Staram się wyrobić w sobie taką postawę; przejmowania się tym co mogę zrobić dzisiaj i niemartwienia się o kolejne dni. Bo co to da, że np. będę się martwić sprawdzianem, który jest za 4 dni, jak to mi nie pomoże, a wręcz zaszkodzi, mogę się co najwyżej przygotować, na tyle, na ile dam radę. Albo czymś trudnym, co muszę jutro wykonać, dajmy na to trudną rozmową z kimś. Albo tym, że nie zdążę czegoś zrobić. Będę się tym przejmować wtedy, gdy to już stanie się teraźniejszością. To będzie wyłączny czas na zamartwianie się. Jeśli ta trudna sprawa ma zająć godzinę to zajmie. Ale nigdy cały tydzień przed. Po co marnować cenny czas i psuć sobie zdrowie. Zazwyczaj wszystko i tak wychodzi nie tak jak myśleliśmy, często lepiej. Stresujemy się czymś, a finalnie okazuje się, że to było prostsze niż myśleliśmy. Nie przewidzisz reakcji człowieka, nawet jak już go jakiś czas znasz. Może zawsze zareagować w sposób odmienny niż zwykle. Nie bój się przedstawić swojej sprawy "wrednej" nauczycielce; może okazać się, że w bezpośrednim starciu nie jest tak "okropna" jak przy całej, często różnie zachowującej się klasie. Nie bój się wchodzić w nowe towarzystwo, od każdego człowieka można dowiedzieć się czegoś wartościowego, trzymanie się cały czas z jednymi i tymi samymi ludźmi zamyka nas na nowe światopoglądy, style bycia.
Nie wierzę zbytnio w teorię "jak myślisz negatywnie o przyszłości, to będzie ona negatywna". Nie wierzę w prawo przyciągania. Dlaczego? Bo wielokrotnie miałam właśnie taką sytuację, że myślałam "O nie, co ja zrobię, jak ja dam radę, na pewno będzie fatalnie." A okazywało się być bardzo dobrze, o wiele lepiej niż myślałam. Tak więc nie "przyciągnęłam sobie" złej przyszłości, wręcz przeciwnie.
Co nam daje jednak myślenie pozytywne o naszej przyszłości? Przede wszystkim dobre samopoczucie, motywację do działania, wolność i fakt, że cieszył mnie będzie każdy kolejny dzień. No i ta doza niepewności, ekscytująca doza niepewności. Nie wiem co będzie, ale idę w to. To daleko bardziej ekscytujące niżeli wówczas, gdy wszystko mamy zaplanowane, wszystko wiemy, co do godziny. Tak zwany spontan, często bywa synonimem najpiękniejszych chwil w naszym życiu.
Nie bądźmy niewolnikami planów. Ale też nie zapominajmy o tym, żeby o tej nieznanej przyszłości myśleć w sposób pozytywny. I działać, działać, działać. Fart najczęściej czerpie z tego, co zrobimy. Przykład? Nauczyłeś się na tyle, na ile potrafiłeś na sprawdzian, poświęciłeś temu dużo czasu. Jednak w dzień sprawdzianu okazuje się, że jednak nie wszystko pamiętasz. Trudno, idziesz w to. I okazuje się, że ów sprawdzian został przełożony na kolejny tydzień  - zdążysz się douczyć, albo też jeśli już będzie,to pojawią się pytania, na które znasz odpowiedź lub też przypomnisz sobie to, co zapomniałeś; nie było pustego, więc coś się wylało. O takie sytuacje mi chodzi, wiadomo, że jeśli sami z siebie nie damy nic, to szczęśliwa przyszłość staje się mniej dostępna. Tak samo i w innych sytuacjach np. jeśli znajdujemy się w obcym towarzystwie np. na kolonii, to gdy będziemy smutni i zamknięci w sobie, to z pewnością tak szybko nie nawiążemy znajomości. Kluczowym jest właśnie to, by dać coś z siebie. Nawet jeśli spotka nas jakaś niemiła niespodzianka, będziemy martwili się nią tylko tyle, ile to konieczne, a nie już tydzień przed.

Moja myśl dnia na dziś - nie martwić się na zapas, tylko starać się zrobić dziś, tyle ile mogę, tak bym miała czyste sumienie, bym wiedziała, że zrobiłam co tylko było w mojej mocy. A po tym... patrzeć z nadzieją w przyszłość i nie kreować sobie zawczasu czarnych scenariuszy. Szkoda czasu i energii na tego typu "wizje".
Zrobiłam co mogłam i teraz jestem wolna, co ma być to będzie - this is it :).

Pozdrawiam Was serdecznie
i miłego tygodnia życzę
Paaaaa! :)