sobota, 27 lutego 2016

Jak się dobrze zorganizować :)

Hejka! :)

Motywacja... ah motywacja. Ile teraz się o tym mówi. A jak przyjdzie co do czego to i tak często nic nie robimy, bo brakuje czasu. Ja mam tak, że muszę mieć kilka rzeczy do zrobienia, wtedy układam to sobie godzinowo np. do 15 jestem u koleżanki, od 15 do 16 robię zadanie od 16 do 17 sprzątam od 17 do 18 uczę się itd. A jak mam zrobić jedną jedyną rzecz na dany dzień, a ponadto wiem, że tego dnia akurat nigdzie nie wychodzę, to ten cały czas słucham muzyki, siedzę na fb, leżę, sms-uje albo czytam jakieś głupoty. I tą jedną rzecz robię następnego dnia rano na szybko. Też tak macie? Motywacja jest dość dziwna, elastyczna, lecz w danej sytuacji zachowuje się podobnie. Dlatego staram się zawsze mieć to "coś" do zrobienia, chociażby jakieś prozaiczne czynności, byleby tylko nie zmarnować całego dnia.
Fajnym pomysłem według mnie na zajęcie sobie czasu jest gotowanie i pieczenie :). Warto próbować coraz to nowych przepisów, bo przez to łączymy przyjemne z pożytecznym, co jak co, ale umiejętności kucharskie zawsze się w życiu przydają.
***
Może mała przerwa w nużących obowiązkach? Gotuj! :) Później wrócisz z wypoczętym umysłem.
Ktoś z Twoich bliskich ma urodziny/imieniny? Upiecz mu ciasteczka, to zawsze sprawia przyjemność komuś, a także i samemu sobie <3.
***


Wygląda smakowicie est-ce pas?
***
Kolejnym moim pomysłem na pożyteczne wypełnienie sobie czasu jest pisanie listów. Tak, właśnie listów. Do znajomych, rodziny, koleżanek z wakacji... To bardzo miłe otrzymać taki list, zwłaszcza od osoby, która daleko mieszka i rzadko się z nią widujemy. To zupełnie co innego niż zwykłe pisanie na czacie lub przez smsy, listy mają ten swoisty klimat <3.

Siadaj więc i pisz, co ci na sercu leży :).


***
Można też oczywiście, korzystając z ładnej pogody po prostu się z kimś przejść. Wygospodaruj sobie trochę czasu i przejdź się po mieście/parku/okolicy z kimś wyjątkowym :). Jeśli masz środki to idź na zakupy, to jak wiadomo również bywa kreatywnym zajęciem ;). Idzie wiosna, czas więc odświeżyć garderobę :).

***
Pasje! Realizuj się. Powinny być tylko trochę za obowiązkami, ponieważ umiejętnie realizowane pomogą nam w przyszłości :). I sprawiają oczywiście wiele radości i satysfakcji. Tańczysz? Tańcz. Śpiewasz? Śpiewaj. Jak najczęściej :)). Czasem jednak i tego nie chce nam się robić. Zwracajmy więc uwagę na chociażby najmniejsze nasze postępy i sukcesy w tej dziedzinie, zapisujmy je sobie, by dawały nam motywację w chwilach zwątpienia :).


***
Ruch! Biegaj, pływaj, jeździj na rowerze... a może hula-hop lub skakanka? Po dawce aktywności fizycznej lepiej nam się myśli; mamy odświeżony umysł. Ponadto działa to oczywiście pozytywnie na nasze zdrowie. Wiosna idzie, czas więc pomyśleć nad spędzaniem wolnego czasu w ruchu :).



***

To kilka z moich propozycji "zajęć". Jednak należy być czujnym, by całego czasu nie przeznaczyć właśnie na to, niestety albo i stety na pierwszy plan powinny wysunąć się obowiązki i to co trzeba zrobić na już. Jednakże wiadomo, warto poświęcać czas i na to co sprawia nam przyjemność. A te "wypełniacze" ponadto, że poprawiają humor i rozwijają, są w moim przypadku po to, by nie popaść w nicnierobienie.
Podobno gdy się coś robi to czas mija szybciej... a mi czas mija najszybciej, gdy nic nie robię i leżę przeglądając fb/aski/tumblry/blogi/piszę z kimś... To wykonywać najłatwiej, ale gdy sobie pomyślę ile za ten czas mogłabym zrobić... Nie lubię, gdy marnuję czas, który mogłabym poświęcić na realizowanie mojej pasji, czyli w moim przypadku pisanie lub pływanie.
Staram się więc ogarniać ze wszystkim i wykorzystywać dzień na tyle, na ile to tylko możliwe.
Zdecydowanie muszę sobie ustalić, że raz w tygodniu chodzę na basen. Nawet co do godziny, bo jak tego nie zrobię, to znów nigdy na to czasu nie znajdę.

A Wy co lubicie robić najbardziej, a na co Wam czasu brakuje? Macie jakieś sposoby na dobrą organizację? Piszcie w komentarzach :).

Trzymajcie się
Paaaa :*!


sobota, 13 lutego 2016

moje opowiadanie + zdjęcia :))

sialalalalalalalaalallalalalalala


Heej :) !

Co tam u Was? U mnie dość dziwnie i b. dużo nauki. Na poniedziałek/wtorek mam przeczytać dwie lektury i jeszcze matmę ogarnąć. Jak? Tego jeszcze nie wiem :).
Chyba mnie na jakiś czas opuściła wena, to dziś nie będzie postu tematycznego, zamiast tego dodam kilka zdjęć. I podzielę się z Wami moją opowieścią, którą pisałam bodajże dwa lata temu. Ta była odmienna, bo akcja toczyła się jakieś dwieście lat temu w Nowej Szkocji. W sumie nie wiem, co mnie napadło na takie klimaty :). Nie pamiętam, tak czy inaczej jestem ogólnie zadowolona z efektu końcowego. Tu oczywiście dodam tylko początkowy rozdział, bo byłoby to zbyt długie ;).

Rozdział I - Miłe złego początki

Lato w Dolinie Róż było tego roku wyjątkowo upalne, co jest rzadko spotykane
w tym malowniczym zakątku położonym nieopodal Yarmounth, to jest w południowej części Nowej Szkocji.
W owym czasie bezsprzecznie nadrzędną informacją krążącą po okolicy, był fakt oddania pod zastaw, a następnie sprzedaży majątku  państwa Johnsonów- niegdyś najzamożniejszych szlachciców w okolicy, a po utracie domu, zwykłych bankrótów.
O rodzinie tej można mówić długo i dokumentnie, ale po cóż brukać pomówieniami, oszczerstwami i tak już doszczętnie zhańbioną familię. Należałoby się raczej zastanowić, co , albo kto doprowadził do upadku tych nieszczęśników.
Doktor Steward powiadał zawsze: ,,Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Tak też powtarzają sobie mieszkańcy Doliny Róż, gdy tylko ktoś napomknie coś o tej sprawie.
Można też całą sytuacje podsumować inną sentencją, a mianowicie ,,O złych ludziach zapomina się szybko."

***

Nad wzgórzami Yarmounth unosiły się majestatyczne, białe obłoki, słońce leniwie puszczało swe promyki,
jabłonie pyszniły się ilością swoich owoców, a na polu pasły się krowy. Ktoś mógłby rzec- sielanka!
Pozory mylą, bowiem nie dla wszystkich ten dzień był tak idealny.
Na posesji państwa Greenów od rana słychać było wrzaski i krzyki. Podwórko było niezamiecione, krowy niewydojone, a kury głodne Z kierunku domu płynęły obraźliwe słowa, trzask zamykanych drzwi i dźwięk rozbijanego szkła. "Tata wrócił!" - cieszyły się jeszcze rano dzieciaki. Te młodsze, natomiast starsze, nauczone wieloletnim doświadczeniem wiedziały, czego się mogą spodziewać po powrocie ojca z wielomiesięcznej podróży. Gdzie tam, żeby prezenty przywiózł, albo chociaż trochę pieniędzy dla podratowania rodzinnej sytuacji, nie, wraz z głową rodziny, wrócił do domu niepokój i strach.
Na próżno zdały się błagania żony i płacz dzieci, z minuty na minutę awantura stawała się jeszcze większa.
A poszło o rzekome zaniedbanie obejścia oraz domu. Ledwo ojciec przekroczył próg, rzucił okiem na wszystko i jął przeklinać cały świat, a w szczególności "leniwą" małżonkę.
Sytuacja poprawiła się dopiero pod wieczór, gdy tyran zmęczony po całym dniu usnął na sofie w bawialni.
Pani Green zamknęła cicho drzwi i przestrzegła dzieci, żeby były cicho jak myszki, bo dopiero wtedy będzie awantura. Mała Klara ułożyła się w swoim łóżeczku, ale za nic nie potrafiła zasnąć. Ciągle trzęsła się na wspomnienie dzisiejszej grandy. Po pewnym czasie przypomniała sobie, że z tego wszystkiego zapomniała odmówić pacierza, a więc klękła i wszczęła modły:
,, Panie Boże dziękuję Ci za ten dzień, za zło przepraszam Cię, przebacz mi, od dzisiaj już na zawsze być bliżej Ciebie chcę. A i przepraszam za mojego tatusia, który jest taki zły. Spraw Boże, żeby nas już więcej nie dręczył, a jeśli nie jesteś w stanie tego uczynić, to proszę tylko, żeby już nigdy nie uderzył mamusi.
Chwała Trójcy Przenajświętszej. Amen".
Tego dnia nie była w stanie nic więcej wymyślić, poza tym uważała, żeby rodzeństwo jej nie podsłuchało. Na szczęście wszyscy już spali, więc Klara zapłakała jeszcze cichutko i w końcu wyczerpana trudami dnia usnęła.

W tym samym momencie, po drugiej stronie Doliny, w domu stróża Lincolna, odbywała się huczna zabawa. Wszyscy świętowali zamążpójście jego jedynej córki Wioletty. Druhenki tańczyły w koło, trzymając się za ręce, kawalerowie dyskutowali o polityce popijając brandy, a młoda para wirowała w energetycznym tańcu na środku sali. Niektórzy też siedzieli i plotkowali. Między dwoma damami rodem z Francji, wywiązała się taka dyskusja:
- Moja droga, co ciekawego wydarzyło się ostatnio w okolicy? - zaczęła ta pierwsza
- Och kochana, jak zwykle nic, co mogłoby budzić zainteresowanie. Jak pewnie wiesz Johnsonowie sprzedali majątek, a ich syn obwiesił się na żyrandolu. - odrzekła flegmatycznie druga dama
- Wolne żarty! O ich krachu słyszałam, ale o samobójstwie ani słowa.
- To mało wiesz. Jest to informacja niezaprzeczalnie prawdziwa, gdyż mówił mi o tym ich przyjaciel sir Blake.
- No to się porobiło... - westchnęła nie ukrywając smutku
- Moja kochana, jest wesele- bawmy się! Nie przejmujmy się jakimiś nieudacznikami.- zganiła ją
- Może masz rację, a co wesołego zdarzyło się u was?
- Wesołego? Pan Green wrócił z Charlottetown.- dama wróciła do swojego monotonnego tonu
- O to wspaniale, zapewne przywiózł swojej żonie jakieś kosztowności?
- A skąd! Moja siostra przechodząc dziś koło ich domu, słyszała tylko krzyki i wyzwiska. No to się żoneczka przejechała na swojej drugiej połówce. Ho ho. - zaśmiała się z ironią, nie kryjąc rozbawienia pomieszanego z pogardą.
- Biedna kobieta. Dobrze, napijmy się brandy.- rzekła zrezygnowana widząc, że najlepiej zrobi jak zakończy te plotki.

***

- Na pewno?
- Niezaprzeczalnie i definitywnie
- No to ich pogoni ; do czarta z arystokracją!
-  Tak, tak- do czarta!
Dwóch młodzieńców zaśmiewając się w głos uciekło spod domu stróża. Gdyby wiedzieli, jakie konsekwencje pociągną za sobą ich szczeniackie wybryki, zapewne trzy razy zastanowiliby się co robią.
Ta noc miała zmienić światopogląd niejednej rodziny..

______________________________________________________________

Takie :). Piszcie w komentarzach czy/jak wam się ono podoba :)).
***
Teraz kilka zdjęć z tego roku z zimy ^_^.







Pozdrawiam Angelikę i Natalię :)).

To tyle na dziś, dzięki za wszystkie wyświetlenia, obserwacje i komentarze.
Następna notka nie wiem kiedy, bo w przyszłym tygodniu mam wyjazd :).
Paaaa! :))

sobota, 6 lutego 2016

Dlaczego nie piję alkoholu?

Hejka :).
Dziś post tematyczny
o jakże zaczepnym tytule
dlaczego - oho wieje sprzeciwem
nie piję - jak tak można
alkoholu - coś tak powszechnego

Patrząc z grubsza to od razu mogą nasuwać się podejrzenia, że mam 17 lat i nigdy nie próbowałam alkoholu w formie napoju oraz pytania w stylu "jak to?".
Hm, na początek, żeby było tak inaczej, to powiem, że znam naprawdę dużo osób, które są w takiej sytuacji jak ja, tj. są w wieku jakim są i nigdy nawet nie spróbowali alkoholu, nie mówiąc już o opijaniu się. Ich jest więcej niż myślicie, nie mówiąc już o osobach, które zdecydowały się nie pić alkoholu przez całe życie, ale o tym później. Ale co tam, ja to ja, nie będę więc powoływać się na innych.

Co spowodowało moją abstynencję? Nigdy mnie do tego jakoś nie ciągnęło, od dzieciństwa  miałam "w planach" nie pić do 18stki. Tak czy inaczej w pewnym momencie, powiedzmy gdy miałam około szesznastu lat zaczęły się takie czy inne propozycje, czy to na osiemnastce, czy to na posiadówce w pubie (najmilej wspominam tą zeszłoroczną z Olsztyna, dziewczyny pozdrawiam :*),  czy wreszcie na wakacyjnej kolonii, albo też propozycja; małe piwo po koncercie w Krynicy haha (Ania pozdrawiam ;*).
I jak tu odmówić? Ano zwyczajnie. Ja mam tak, że zazwyczaj od razu uprzedzam, tzn. informuję o swojej abstynencji, aby nie było niedomówień :). Albo też po prostu na propozycję; pijesz? odpowiadam, że nie dzięki, ale nie piję. Czasem trzeba powtórzyć kilka razy, a czasem raz wystarcza :). Do tej pory spotykałam się raczej ze spoko przyjęciem mojej odmowy, trochę się przeważnie dziwili, aczkolwiek nie czułam się naciskana ani nic ^^.  W sumie niekiedy jest śmiesznie, gdy wszyscy wokół się opiją a ja pozostaję trzeźwa, mogę wtedy bezkarnie mówić dziwne rzeczy i nikt nie ma mi tego za złe hurra XD <i też dlatego, że istnieje możliwość, że nie będą tego pamiętać hihi>.
Jestem w na tyle komfortowej sytuacji, że umiem się bawić bez alkoholu, jeśli jest dobra impreza to tańczę i bez tego:)). I zawsze wszystko pamiętam haha, a to też duży plus xD.
Cenię sobie ludzi, którzy nie potrzebują żadnych wspomagaczy, by mieć dobry humor i lubię ich towarzystwo:)).
Niestety często spotykamy ludzi, którzy bez alkoholu ani rusz. Jest to szczególnie widocznie w świecie dorosłych, nawet paradolsalnie bardziej niż wśród młodzieży. Młodym czasem zdarza się spotkać ot tak "na sucho", starszym już znacznie rzadziej... Urodziny, imieniny, impreza biznesowa, rodzinna posiadówka... wszędzie alkohol i alkohol. Na weselach zawsze z początku wszyscy siedzą... czy to dobrze? Być zależnym od czegoś, swój dobry humor i chęć do zabawy uzależniać od procentów w napoju i promili we krwi? To tak jakby czegoś w sobie brakowało, jakiejś cząstki wymiennej. To tak jak kulawy, który do chodzenia potrzebuje laski. Różnicą jest dobrowolność, która jednak z czasem zmienia się w przymus i przymus, który nigdy nie będzie tylko opcją.
Nie  krytykuję "kulturalnego spożywania" o nie, żebyście mnie źle nie zrozumieli. Ale nikt mi nie wmówi, że alkohol jest całkowicie neutralny. Zawsze to jakieś małe zniewolenie, czy wręcz niedyspozycja. Po wypiciu kilku lampek wina w kulturalnym gronie nie możemy już oczywiście prowadzić samochodu, musimy prosić kogoś innego by nas podwiózł - niemoc. Niektórym już po takiej samej kulturalnej ilości alkoholu robi się gorąco, nienaturalnie gorąco, wręcz niekomfortowo. Neutralne napoje nie powodują takich skutków. Ale co tam, takie małe niedogodności można tolerować, dla dobrego humoru wszystko.
No właśnie, przed wypiciem tejże ilości, dajmy na to ciotka, jest od rana zła, narzeka na wszystko, jej codzienna pospolita zołzowatość; sama z siebie nie potrafi sobie z tym poradzić, nie umie sama z siebie być w dobrym humorze, potrzebuje tego "czegoś" z zewnątrz, napije się na tychże kulturalnych imieninach i od razu uśmiechnięta, nagle przypominają się jej wszystkie żarty, a następnego dnia... znów narzeka od rana do nocy i wszyscy wokół mają jej dość.
No właśnie, o to mi chodzi. Nie lubię uzależniać swojego dobrego humoru od czegokolwiek zewnętrznego, według mnie pogoda ducha powinna być naturalna i płynąć z węwnątrz. A do wypracowywania w sobie takiego stanu potrzeba praktyki i głównej drogi, nie można w żadnym razie pójść na skróty. Okrężną drogą też nie, bo możemy pominąć co najistotniejsze.
Wielu z was pewnie denerwuje fakt, iż ludzie przychodzą na imprezy by się napić, a nie by pobyć z innymi osobami.
Te "niemoce" są jednak lekkie, powszechne. Prawdziwy problem zaczyna się wówczas, gdy człowiek bez alkoholu nie może już normalnie funkcjonować, staje się agresywny, popada w wielki smutek lub po prostu nie radzi sobie z emocjami i w efekcie sięga po alkohol, by się na chwilę znieczulić. To według mnie już totalna niemoc. Nie potępiam, każdy może mieć momenty krytyczne, tak, jednak korzystnym jest szybko z nich wychodzić i przede wszystkim dążyć do uwolnienia się. Moim zdaniem jednak lepiej jest pozostać z niczym nie załagodzym bólem, choć jest to czasem po ludzku nie do wytrzymania. Po jakimś czasie ból jednak minie, a my pozostaniemy z trzeźwym umysłem i będziemy mogli jasno ocenić sytuację. Gdy zbyt szybko się znieczulimy, to prawdopodobnie dłużej przyjdzie nam czekać na rozwiązanie trudnych spraw. Czasem po prostu trzeba postawić sprawę jasno, pozwólcie, że posłużę się cytatem:

"obudzenie się w bólu jest zawsze lepsze
niż w bezbolesnym letargu trwanie"

No właśnie, letarg (nie zgłębiając się w medyczne definicje, bo nie o to w tym chodzi) to pozorna śmierć, niby żyjesz, a niby nie żyjesz. Jest jednak bezboleśnie i pozornie stabilnie, jest to jednak sytuacja tzw. stania w miejscu. Cały czas jeden stan.

Obudzenie się - to już jakaś zmiana, zmiana stanu. Jednakże pozostaje żywy, przeszywający, jak najbardziej prawdziwy ból towarzyszący temu stanowi.

Jest to nieprzyjemne. Bardzo. I niekiedy niestety długotrwałe. Wszystko co wartościowe jednak wymaga trudu... tak to już jest na tym świecie. Ale warto.
Nawiązując do tematu alkoholu, coby za bardzo nie odlecieć w rozmyślaniach, to myślę sobie, że taka postawa letargu jest charakterystyczna szczególnie, dla tych skrajnych, końcowych przypadków, czyli tzw. meneli z ulicy. Utrzymują tą jakąś fikcje stabilności coraz to nowymi dawkami alkoholu. Gdyby nagle przestali z pewnością byłoby to bolesne i pełne skutków ubocznych, to jasne. Jednakże istniałaby jakaś szansa wyjścia z tego. Czytałam kiedyś o naprawdę mocnych przypadkach alkoholików, którym udało się przestać raz na zawsze. Ich walka, z początku wręcz piekielna- coś niesamowitego, respekt dla tych którzy pokonują siebie.
Z innej strony biorąc temat, to podobnym znieczuleniem jest cięcie się. Szukanie szybkiej odpowiedzi na ból, z czasem stające się odruchem. Mega współczuje takim osobom, zawsze się zastanawiam, gdy widzę te setki pociętych rąk w internecie, czy ktoś próbuje im pomóc, ktoś z ich otoczenia, rodzice, przyjaciele, cokolwiek... To straszne. Z perspektywy osób które to robią wygląda to na pewno inaczej, jak by jednak nie było... Tak mi się wydaje, że leczenie skutków, kładzenie plastra na wieloletnią ranę nie pomoże, trzeba sięgnąć do źródła, które jest często bardzo odległe. Jako osoba wierząca proponuję modlić się za takie osoby, nic lepszego człowiek nie jest w stanie dać drugiemu. Z własnych przeżyć wiem, że modlitwa przynosi owoc w najmniej oczekiwanej formie i w najmniej oczekiwanym czasie. Jest to jednak owoc po stokroć słodszy, niż prosiliśmy.
Ale, ale, może o tym innym razem, bo znów odchodzę od tematu.

Dlaczego jeszcze nie piję alkoholu? Widzę, co może to zrobić z człowiekiem; .. wiadomo, gadanie... Ale jeśli widzi się to na własne oczy, to co innego  Dzisiejszy świat tak bardzo wpoił nam pewne zachowania, że nie zwracamy uwagi na pewne odstępstwa. Taki zwykły "delikatny" przykład; dziewczyna i chłopak, poznali się przed chwilą w dyskotece, po kilku drinkach całują się i zachowują się wobec siebie jakby się znali wiele lat, następnego dnia znów się nie znają i nie powiedzą sobie nawet "cześć" na ulicy. Następnego tygodnia on będzie to robił z inną, a ona  z innym. Zwykłe? Dużo osób tak robi? Gdy jednak się na to trzeźwo spojrzy, to raczej nikt nie chciałby być na poważnie z taką "dyskotekową dziewczyną" lub z "dyskotekowym chłopakiem". I co oni mają zrobić? Ciągnąć to przez całe życie? Ten tzw. "stabilny stan"?
Niby nic, ale przecież bez sensu.

Dlaczego więc nie piję alkoholu? Ano dlatego, że nie chcę być "wspomagana". Nie chcę być zależną. Taki swoisty manifest wolności. Mogę, ale nie korzystam z tej możności. Tyle osób w dziejszych czasach coś manifestuje, przeciw czemuś protestuje... a ja sobie będę przeciwko alkoholowi i za abstynencją. By pokazać, że można, że się da.

Nie wysnuwałam tu takich powodów w stylu, że alhokol szkodzi zdrowiu... e tam, w  małych ilościach nie zawsze, a w dużych to wiadomo. Co to za powód... jem niezdrowe jedzenie, siedzę w niezdrowych pozycjach, oddycham niezdrowym powietrzem... życie jest niezdrowe :)).
Zaryzykuję stwierdzeniem, iż alko daleko bardziej szkodzi zdrowiu psychicznemu, aniżeli fizycznemu. Zniszczoną wątrobę można jako-tako leczyć, ze zniszczoną psychiką już o wiele gorzej. Zawsze lepiej umrzeć z powodu zniszczonych wnętrzności, aniżeli znistrzonego wnętrza.

Bardziej już mogę powołać się na powody płynące z mojej wiary. Tak, przez dłuższy czas to było to główne "coś" co sprawiało, że nie chciałam pić. Po prostu... tyle obietnic już złamałam, że uznałam iż będzie fajnie dotrzymać chociaż tej, złożonej na Pierwszej Komunii Świętej. I udało się :).

Czy jest jednak choć jedno małe coś, co by mnie ciągnęło do spróbowania? Jeszcze niedawno odpowiedziałabym, że ciekawi mnie smak alkoholu. Jednakże teraz już mi wszystko jedno... ta mała pokusa rozwiała się gdzieś i dobrze :). Szczerze, to bardziej ciekawi mnie jak to jest zapalić, zaciągnąć się itp haha :D. Ale ale mogę sobie z tą ciekawością żyć, nie pali mnie ona.

Podsumowując bardzo jestem zadowolona z mojego bezalkoholowego życia. Na razie nie planuję pić. Na dzień dzisiejszy nie wiem nawet, czy zrobię to na tej "upragnionej" (wcale nie! chcę być dzieckiem jak najdłużej) osiemnastce. Jak może pamiętacie pisałam kiedyś, że spędzę ją w Anglii w rodzinnym gronie, ew. paru znajomych z wakacji z tamtych stron, ale będzie to raczej luźna posiadówa gdzieś w Londynie (marzy mi się moment na London Eye, jednak z racji tego, że urodziłam się o 4:10 nad ranem, to byłoby raczej trudne haha) . W sumie we wakacje, które spędze głównie na "pobożnych" zjazdach (ŚDM wiadomo haha, chociaż będzie jeszcze kolonia trochę mniej pobożna haha) to również nie planuję... Kiedyś tam w życiu na pewno, po prostu chcę wiedzieć jak to jest, ale... jest o wiele więcej rzeczy, które chcę wiedzieć bardziej jak to jest 3:). Na przykład skok ze spadochronu! Alkohol przy tym może się schować.

Ojej jaka długa ta notka! Mam nadzieję, że przeczytaliście całą.
Ok, ok już kończę.
Jestem niezmiernie ciekawa waszych opinii na ten temat! :)
Nie bierzcie sobie nic za złe, nikogo nie oceniam, każdy ma swoje życie, jednakże nie sposób nie zareagować, gdy alkohol zaczyna odgrywać zbyt wielką rolę w życiu człowieka.
Możecie się ze mną nie zgadzać, o tak, chętnie podyskutuję :)).
Jeśli się jednak zgadzacie - równie mi miło :)).

Pozdrawiam Was serdecznie
pamiętajcie, że co by się nie działo - walczcie. Jeśli nawet nie widać żadnej drogi wyjścia. A co mi tam, dodam pewien bardzo ważny i - jak wierzę - prawdziwy cytat.
"Muszę tylko walczyć, nie wygrywać. Wygraną zapewnił mi On sam. "
... <3
To tak na zakończenie :) .
Trzymajcie się ciepło!
Paaaaaaaaa! :)


 <--- wyszperane w internetach