Heej :) !
Co tam u Was? U mnie dość dziwnie i b. dużo nauki. Na poniedziałek/wtorek mam przeczytać dwie lektury i jeszcze matmę ogarnąć. Jak? Tego jeszcze nie wiem :).
Chyba mnie na jakiś czas opuściła wena, to dziś nie będzie postu tematycznego, zamiast tego dodam kilka zdjęć. I podzielę się z Wami moją opowieścią, którą pisałam bodajże dwa lata temu. Ta była odmienna, bo akcja toczyła się jakieś dwieście lat temu w Nowej Szkocji. W sumie nie wiem, co mnie napadło na takie klimaty :). Nie pamiętam, tak czy inaczej jestem ogólnie zadowolona z efektu końcowego. Tu oczywiście dodam tylko początkowy rozdział, bo byłoby to zbyt długie ;).
Rozdział I - Miłe złego początki
Lato w Dolinie Róż było tego roku wyjątkowo upalne, co jest rzadko spotykane
w tym malowniczym zakątku położonym nieopodal Yarmounth, to jest w południowej części Nowej Szkocji.
W owym czasie bezsprzecznie nadrzędną informacją krążącą po okolicy, był fakt oddania pod zastaw, a następnie sprzedaży majątku państwa Johnsonów- niegdyś najzamożniejszych szlachciców w okolicy, a po utracie domu, zwykłych bankrótów.
O rodzinie tej można mówić długo i dokumentnie, ale po cóż brukać pomówieniami, oszczerstwami i tak już doszczętnie zhańbioną familię. Należałoby się raczej zastanowić, co , albo kto doprowadził do upadku tych nieszczęśników.
Doktor Steward powiadał zawsze: ,,Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Tak też powtarzają sobie mieszkańcy Doliny Róż, gdy tylko ktoś napomknie coś o tej sprawie.
Można też całą sytuacje podsumować inną sentencją, a mianowicie ,,O złych ludziach zapomina się szybko."
***
Nad wzgórzami Yarmounth unosiły się majestatyczne, białe obłoki, słońce leniwie puszczało swe promyki,
jabłonie pyszniły się ilością swoich owoców, a na polu pasły się krowy. Ktoś mógłby rzec- sielanka!
Pozory mylą, bowiem nie dla wszystkich ten dzień był tak idealny.
Na posesji państwa Greenów od rana słychać było wrzaski i krzyki. Podwórko było niezamiecione, krowy niewydojone, a kury głodne Z kierunku domu płynęły obraźliwe słowa, trzask zamykanych drzwi i dźwięk rozbijanego szkła. "Tata wrócił!" - cieszyły się jeszcze rano dzieciaki. Te młodsze, natomiast starsze, nauczone wieloletnim doświadczeniem wiedziały, czego się mogą spodziewać po powrocie ojca z wielomiesięcznej podróży. Gdzie tam, żeby prezenty przywiózł, albo chociaż trochę pieniędzy dla podratowania rodzinnej sytuacji, nie, wraz z głową rodziny, wrócił do domu niepokój i strach.
Na próżno zdały się błagania żony i płacz dzieci, z minuty na minutę awantura stawała się jeszcze większa.
A poszło o rzekome zaniedbanie obejścia oraz domu. Ledwo ojciec przekroczył próg, rzucił okiem na wszystko i jął przeklinać cały świat, a w szczególności "leniwą" małżonkę.
Sytuacja poprawiła się dopiero pod wieczór, gdy tyran zmęczony po całym dniu usnął na sofie w bawialni.
Pani Green zamknęła cicho drzwi i przestrzegła dzieci, żeby były cicho jak myszki, bo dopiero wtedy będzie awantura. Mała Klara ułożyła się w swoim łóżeczku, ale za nic nie potrafiła zasnąć. Ciągle trzęsła się na wspomnienie dzisiejszej grandy. Po pewnym czasie przypomniała sobie, że z tego wszystkiego zapomniała odmówić pacierza, a więc klękła i wszczęła modły:
,, Panie Boże dziękuję Ci za ten dzień, za zło przepraszam Cię, przebacz mi, od dzisiaj już na zawsze być bliżej Ciebie chcę. A i przepraszam za mojego tatusia, który jest taki zły. Spraw Boże, żeby nas już więcej nie dręczył, a jeśli nie jesteś w stanie tego uczynić, to proszę tylko, żeby już nigdy nie uderzył mamusi.
Chwała Trójcy Przenajświętszej. Amen".
Tego dnia nie była w stanie nic więcej wymyślić, poza tym uważała, żeby rodzeństwo jej nie podsłuchało. Na szczęście wszyscy już spali, więc Klara zapłakała jeszcze cichutko i w końcu wyczerpana trudami dnia usnęła.
W tym samym momencie, po drugiej stronie Doliny, w domu stróża Lincolna, odbywała się huczna zabawa. Wszyscy świętowali zamążpójście jego jedynej córki Wioletty. Druhenki tańczyły w koło, trzymając się za ręce, kawalerowie dyskutowali o polityce popijając brandy, a młoda para wirowała w energetycznym tańcu na środku sali. Niektórzy też siedzieli i plotkowali. Między dwoma damami rodem z Francji, wywiązała się taka dyskusja:
- Moja droga, co ciekawego wydarzyło się ostatnio w okolicy? - zaczęła ta pierwsza
- Och kochana, jak zwykle nic, co mogłoby budzić zainteresowanie. Jak pewnie wiesz Johnsonowie sprzedali majątek, a ich syn obwiesił się na żyrandolu. - odrzekła flegmatycznie druga dama
- Wolne żarty! O ich krachu słyszałam, ale o samobójstwie ani słowa.
- To mało wiesz. Jest to informacja niezaprzeczalnie prawdziwa, gdyż mówił mi o tym ich przyjaciel sir Blake.
- No to się porobiło... - westchnęła nie ukrywając smutku
- Moja kochana, jest wesele- bawmy się! Nie przejmujmy się jakimiś nieudacznikami.- zganiła ją
- Może masz rację, a co wesołego zdarzyło się u was?
- Wesołego? Pan Green wrócił z Charlottetown.- dama wróciła do swojego monotonnego tonu
- O to wspaniale, zapewne przywiózł swojej żonie jakieś kosztowności?
- A skąd! Moja siostra przechodząc dziś koło ich domu, słyszała tylko krzyki i wyzwiska. No to się żoneczka przejechała na swojej drugiej połówce. Ho ho. - zaśmiała się z ironią, nie kryjąc rozbawienia pomieszanego z pogardą.
- Biedna kobieta. Dobrze, napijmy się brandy.- rzekła zrezygnowana widząc, że najlepiej zrobi jak zakończy te plotki.
***
- Na pewno?
- Niezaprzeczalnie i definitywnie
- No to ich pogoni ; do czarta z arystokracją!
- Tak, tak- do czarta!
Dwóch młodzieńców zaśmiewając się w głos uciekło spod domu stróża. Gdyby wiedzieli, jakie konsekwencje pociągną za sobą ich szczeniackie wybryki, zapewne trzy razy zastanowiliby się co robią.
Ta noc miała zmienić światopogląd niejednej rodziny..
w tym malowniczym zakątku położonym nieopodal Yarmounth, to jest w południowej części Nowej Szkocji.
W owym czasie bezsprzecznie nadrzędną informacją krążącą po okolicy, był fakt oddania pod zastaw, a następnie sprzedaży majątku państwa Johnsonów- niegdyś najzamożniejszych szlachciców w okolicy, a po utracie domu, zwykłych bankrótów.
O rodzinie tej można mówić długo i dokumentnie, ale po cóż brukać pomówieniami, oszczerstwami i tak już doszczętnie zhańbioną familię. Należałoby się raczej zastanowić, co , albo kto doprowadził do upadku tych nieszczęśników.
Doktor Steward powiadał zawsze: ,,Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło". Tak też powtarzają sobie mieszkańcy Doliny Róż, gdy tylko ktoś napomknie coś o tej sprawie.
Można też całą sytuacje podsumować inną sentencją, a mianowicie ,,O złych ludziach zapomina się szybko."
***
Nad wzgórzami Yarmounth unosiły się majestatyczne, białe obłoki, słońce leniwie puszczało swe promyki,
jabłonie pyszniły się ilością swoich owoców, a na polu pasły się krowy. Ktoś mógłby rzec- sielanka!
Pozory mylą, bowiem nie dla wszystkich ten dzień był tak idealny.
Na posesji państwa Greenów od rana słychać było wrzaski i krzyki. Podwórko było niezamiecione, krowy niewydojone, a kury głodne Z kierunku domu płynęły obraźliwe słowa, trzask zamykanych drzwi i dźwięk rozbijanego szkła. "Tata wrócił!" - cieszyły się jeszcze rano dzieciaki. Te młodsze, natomiast starsze, nauczone wieloletnim doświadczeniem wiedziały, czego się mogą spodziewać po powrocie ojca z wielomiesięcznej podróży. Gdzie tam, żeby prezenty przywiózł, albo chociaż trochę pieniędzy dla podratowania rodzinnej sytuacji, nie, wraz z głową rodziny, wrócił do domu niepokój i strach.
Na próżno zdały się błagania żony i płacz dzieci, z minuty na minutę awantura stawała się jeszcze większa.
A poszło o rzekome zaniedbanie obejścia oraz domu. Ledwo ojciec przekroczył próg, rzucił okiem na wszystko i jął przeklinać cały świat, a w szczególności "leniwą" małżonkę.
Sytuacja poprawiła się dopiero pod wieczór, gdy tyran zmęczony po całym dniu usnął na sofie w bawialni.
Pani Green zamknęła cicho drzwi i przestrzegła dzieci, żeby były cicho jak myszki, bo dopiero wtedy będzie awantura. Mała Klara ułożyła się w swoim łóżeczku, ale za nic nie potrafiła zasnąć. Ciągle trzęsła się na wspomnienie dzisiejszej grandy. Po pewnym czasie przypomniała sobie, że z tego wszystkiego zapomniała odmówić pacierza, a więc klękła i wszczęła modły:
,, Panie Boże dziękuję Ci za ten dzień, za zło przepraszam Cię, przebacz mi, od dzisiaj już na zawsze być bliżej Ciebie chcę. A i przepraszam za mojego tatusia, który jest taki zły. Spraw Boże, żeby nas już więcej nie dręczył, a jeśli nie jesteś w stanie tego uczynić, to proszę tylko, żeby już nigdy nie uderzył mamusi.
Chwała Trójcy Przenajświętszej. Amen".
Tego dnia nie była w stanie nic więcej wymyślić, poza tym uważała, żeby rodzeństwo jej nie podsłuchało. Na szczęście wszyscy już spali, więc Klara zapłakała jeszcze cichutko i w końcu wyczerpana trudami dnia usnęła.
W tym samym momencie, po drugiej stronie Doliny, w domu stróża Lincolna, odbywała się huczna zabawa. Wszyscy świętowali zamążpójście jego jedynej córki Wioletty. Druhenki tańczyły w koło, trzymając się za ręce, kawalerowie dyskutowali o polityce popijając brandy, a młoda para wirowała w energetycznym tańcu na środku sali. Niektórzy też siedzieli i plotkowali. Między dwoma damami rodem z Francji, wywiązała się taka dyskusja:
- Moja droga, co ciekawego wydarzyło się ostatnio w okolicy? - zaczęła ta pierwsza
- Och kochana, jak zwykle nic, co mogłoby budzić zainteresowanie. Jak pewnie wiesz Johnsonowie sprzedali majątek, a ich syn obwiesił się na żyrandolu. - odrzekła flegmatycznie druga dama
- Wolne żarty! O ich krachu słyszałam, ale o samobójstwie ani słowa.
- To mało wiesz. Jest to informacja niezaprzeczalnie prawdziwa, gdyż mówił mi o tym ich przyjaciel sir Blake.
- No to się porobiło... - westchnęła nie ukrywając smutku
- Moja kochana, jest wesele- bawmy się! Nie przejmujmy się jakimiś nieudacznikami.- zganiła ją
- Może masz rację, a co wesołego zdarzyło się u was?
- Wesołego? Pan Green wrócił z Charlottetown.- dama wróciła do swojego monotonnego tonu
- O to wspaniale, zapewne przywiózł swojej żonie jakieś kosztowności?
- A skąd! Moja siostra przechodząc dziś koło ich domu, słyszała tylko krzyki i wyzwiska. No to się żoneczka przejechała na swojej drugiej połówce. Ho ho. - zaśmiała się z ironią, nie kryjąc rozbawienia pomieszanego z pogardą.
- Biedna kobieta. Dobrze, napijmy się brandy.- rzekła zrezygnowana widząc, że najlepiej zrobi jak zakończy te plotki.
***
- Na pewno?
- Niezaprzeczalnie i definitywnie
- No to ich pogoni ; do czarta z arystokracją!
- Tak, tak- do czarta!
Dwóch młodzieńców zaśmiewając się w głos uciekło spod domu stróża. Gdyby wiedzieli, jakie konsekwencje pociągną za sobą ich szczeniackie wybryki, zapewne trzy razy zastanowiliby się co robią.
Ta noc miała zmienić światopogląd niejednej rodziny..
______________________________________________________________
Takie :). Piszcie w komentarzach czy/jak wam się ono podoba :)).
***
Teraz kilka zdjęć z tego roku z zimy ^_^.
Pozdrawiam Angelikę i Natalię :)).
To tyle na dziś, dzięki za wszystkie wyświetlenia, obserwacje i komentarze.
Następna notka nie wiem kiedy, bo w przyszłym tygodniu mam wyjazd :).
Paaaa! :))
Bardzo fajne opowiadanie :) Z zdjęcia śliczne :)
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się twoje opowiadanie!
OdpowiedzUsuńŚliczne zdjęcia! <3
http://paaullina-blog.blogspot.com
Odpowiadanie jest super a zdjęcia również mi się podobają. :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajne opowiadanie!
OdpowiedzUsuńByło by mi miło jak byś
wpadła na mojego bloga i
zostawiła po sobie ślad.
Pozdrawiam i życzę miłego
popołudnia!
http://wiktoriaolczak.blogspot.com
Ale super opowiadanie! czekam na następne! design bloga jest przecudowny, jestem zakochana w nagłówku! <3 Pozdrawiam cieplutko xx
OdpowiedzUsuńhttp://nonstopyou.blogspot.com/2016/02/5-rzeczy-ktorych-nienawidze-5-rzeczy.html#comment-form
Ciekawe opowiadanie, trochę poruszający dawne czasy ale ja bardzo lubię takie tematy i sama chętnie się w nich obracam. Wyszło ciekawie, jak strona wyrwana z książki ;) piękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cieplutko myszko :*
ayuna-chan.blogspot.com
Swietna czapka! Piekne zdjecia :D
OdpowiedzUsuńSwietna czapka! Piekne zdjecia :D
OdpowiedzUsuń