niedziela, 29 kwietnia 2018

It's NOT only a body


<szuszuszu znowu zrobię ten patent z tym, żeby pod linkiem na nie pojawił się żaden fragment z notki hihihi tajemnicza Olcia>

Hej wszystkim :)

Lato w pełni można by powiedzieć, choć mamy dopiero niecałą połowę kalendarzowej wiosny. Z jednej strony uwielbiam te ciepłe dni, a z drugiej... o wiele trudniej jest się wówczas zmotywować do nauki. Patrząc na to ile jej mam, to właściwie wolałabym, żeby było zimno i padał deszcz. I tak nie mogę się nacieszyć ciepłymi dniami, tylko muszę siedzieć w domu i przekonywać się do nauki, jak na razie masakra, czytam, czytam i nie wiem o czym. Mam nadzieję, że szybko mi to minie. Póki co staram się nie denerwować i poczekać na przypływ jakiegoś takiego spokoju i koncentracji.

Pomyślałam więc sobie - napiszę coś do Was, dla Was, bo już od jakiegoś czasu nie było wpisu na blogu.
Jak widzicie po tytule, temat moich dzisiejszych rozmyślań będzie w kontrze do częstego instagramowego/facebookowego zawołania niektórych dziewczyn: "Don't be afraid/ don't be shocked it's only a body" pod zdjęciami w których, w najlepszym wypadku, pozują w mocno wykrojonej bieliźnie.
I właśnie... czy "tylko", czy "aż" ciało?

Zwrot "It's only a body" kojarzy mi się z pewnym uprzedmiotowieniem - "to tylko samochód, nie panikuj, jak się porysuje, to zawsze można coś z tym zrobić", "to tylko waza, to nic, że się stłukła, kupisz sobie nową", "to tylko telefon, wymienisz szybkę i będzie ok."
Chociaż właściwie, co smutne,  niekiedy nawet o wymienione powyżej rzeczy dba się bardziej niż o własne ciało, chociaż można je naprawić, zregenerować, wymienić na nowe. Z ciałem już nie tak prosto.

Zwrot "It's only a body" pod "odważnymi" zdjęciami kojarzy mi się z pewnym przyzwoleniem. Przyzwoleniem na to by żądni wrażeń panowie z czterech świata stron (a czasem i panie) przypadkowi panowie, w różnym wieku, w różnej sytuacji życiowej, uczynili sobie na kilka minut ową kobietę, a właściwie jej "only body" obiektem westchnień (i nie chodzi tu o westchnienia stricte duchowe). Ci mniej wymagający uczynią je celem, Ci bardziej zaawansowani jedną z wielu pobudek owej "przygody".
To i tak tylko wierzchołek góry lodowej. Gorzej, gdy ci mężczyźni spotkają jedną z tych dziewczyn w realnym świecie. A ta kobieta, już mająca na sobie trochę więcej, nie zmieni jednak celu swoich dążeń i aspiracji. Nadal będzie starała się być niezobowiązująco kusząca, z pozoru "tylko dla siebie", z pozoru "lepiej się wtedy czuję". Jednakże mężczyzna ów myśli wąskotorowo. Patrzy i widzi, to, co widzi.

Później taka kobieta wypisuje pełne dramaturgii posty na rozmaitych grupach facebook"owych: "Faceci to świnie, nie potrafią szanować dziewczyn, chodzi im tylko o dupę i cycki!" lub bardziej nostalgiczne: "Znowu mi nie wyszło z kolejnym chłopakiem, jestem beznadziejna, w ogóle faceci są beznadziejni, myślą tylko o jednym, a później zostawiają."
I wieczorem tego samego dnia, coby poprawić sobie humor wrzuca na instagram zdjęcie w koronkowej bieliźnie z ponętnie rozchylonymi ustami, wyrazistym makijażu i mówiącym wszystko spojrzeniu. Koło się zamyka, a cały proces rozpoczyna się od początku.

To nie tylko ciało, to aż ciało. Bo w tym ciele egzystują sobie także inne aspekty bycia człowiekiem.  Jego osobowość, wiedza, zainteresowania, uczucia, lęki, wspomnienia, pasje, dramaty, szczęścia oraz duchowość, poglądy, wiara, sumienie. Aspekty, których nie da się zważyć, ani zmierzyć, a niekiedy nawet zidentyfikować. Możemy odnaleźć geny, które warunkują po części taki, a nie inny charakter, ale nie możemy odnaleźć fizycznie w człowieku czegoś takiego jak "kochanie kogoś" (nie mówię tu o związkach chemicznych, które powodują stan zakochania, lecz o miłości stricte duchowej, polegającej na wyborze).

Aspekty, które są daleko bardziej żądne poznania przez świat niźli tylko ładne ciało. Ciało masz dla siebie, ktoś może chwilę popatrzeć i stwierdzić "ładna dziewczyna, przyjemnie się na nią patrzy" i to tyle, co dalej? Pasje i zainteresowania masz dla siebie, ale również dla innych. Możesz sama czerpać z tego radość, ale możesz też pomóc komuś tym, co potrafisz. Możesz kogoś interesującą dyskusją na tematy, które wydają Ci się porywające, dołączyć się do jakiejś większej akcji swoim wkładem. Bo było tam wielu ludzi. Ale nikt nie potrafił tego co Ty, brakowało jednego elementu, kogoś kto... (wstaw odpowiednie np: potrafi się tak świetnie odnaleźć w byciu liderem, pisze genialne teksty, najlepiej pociesza, ogarnia szczegóły, ma świetną pamięć, dobrze sobie radzi w sytuacjach kryzysowych, z łatwością wygłasza przemowy, zawsze doda odwagi... itp itd).

Jesteś wrażliwą, empatyczną, inteligentną, oczytaną dziewczyną, która realizuje się w życiu, nie boi się podejmować wyzwań i inicjatyw, potrafi porozmawiać na wiele mądrych tematów... A najbardziej skupiasz się na pokazywaniu innym - na pokazywaniu światu Twojego ciała, możliwie jak najbardziej odsłoniętego. Przyćmiewasz całą resztę. Chcesz by skupiano się na Twoim idealnym makijażu, na wyeksponowanych poszczególnych częściach ciała. W tle lub gdzieś obok czasami pojawiają się jakieś elementy imprezowania. Może na co dzień Twoje życie jest inne. Może specjalnie pokazujesz tylko tę "idealną" część życia. Może to forma swoistej autoterapii (czy skuteczna?)
 Ale cholera, jaki świat byłby piękny, gdyby każda kobieta uwierzyła w swoją wewnętrzną wartość i skupiła się na tym, by dzielić się nią z innymi. By nie bała się pokazać - że pomimo modnego makijażu, który nosi co druga dziewczyna, ubrań na topie, pomimo trendu na pozy do zdjęć - pomimo tego wszystkiego czym upodabnia się do pewnego "ideału", jest inna, jest wyjątkowa, jest indywidualistką. Ma pewną niepowtarzalną kombinację cech. Interesuje się kulturą wschodnią, hipoterapią, astronomią, życiem zwierząt morskich lub też mechatroniką. W kogoś, coś wierzy, a w coś nie wierzy. Zdobywanie wiedzy jest dla niej czymś ważnym. Kocha swoją rodzinę i będzie odwiedzać ją częściej niż tylko na święta. Ma swoje poglądy i zasady. Czegoś nie zrobi (nie musi Ci się tłumaczyć dlaczego, ma prawo).
Jaki świat byłby piękny... Wierzę, że takich kobiet jest wiele i mam nadzieję, że będzie jak najwięcej.

Zapytasz się zapewne - zaraz, zaraz, dlaczego więc "aż ciało", z tego co tu piszesz, wychodzi na to, że są ważniejsze aspekty. - Ano są. Ale gdyby nie ciało, jak byśmy je wyrażali? Gdyby nie piękny i zadbany wygląd, nasze wysiłki nawiązania dialogu, relacji z innymi byłyby mniej efektywne. Smutno mi, gdy widzę zaniedbane kobiety w dresach, z nieumytymi włosami, smętnym spojrzeniem, poruszające się męskim krokiem. Mogą mieć wiele do dobrego zaoferowania, ale... nie chcą? Nie ma kobiet brzydkich, są tylko takie, które nie uwierzyły jeszcze w siłę kobiecości.
To aż ciało, nie dlatego, że jest celem wszystkich celów. To aż ciało, dlatego, że służy nam do czegoś więcej.
To aż ręce, które podajemy sobie na zgodę, które umożliwiają nam nieść innym pomoc, chociażby przeprowadzić staruszkę przez pasy lub pomóc wstać, gdy ktoś się przewrócił.
To aż nogi, dzięki którym możemy biegnąć w nocy do koleżanki, która chwilowo nie radzi sobie ze swoim życiem.
To aż głowa, w której roi się nam od pomysłów, inicjatyw, celów, dążeń, marzeń.
To aż serce, które utrzymuje nas przy życiu- reszta - miłość i te sprawy to już wymiar duchowy. Serce jednakże daje nam znać o pewnych sprawach - gdy się do czegoś zapalimy i ono zapala się z nami, gdy słyszymy wyznanie miłości, robi się nam na sercu ciepło. Dostosowuje się do naszego spokoju i do naszego strachu.
To aż twarz, dzięki której ukazujemy światu co w nas siedzi; naszą radość, smutek, gniew. To aż uśmiech, którym możemy poprawić komuś humor, pokrzepić, oswoić. To aż spojrzenie, które potrafi powiedzieć więcej niż tysiąc słów.

To aż ciało. Każdy chce by było ono piękne - to naturalne i dobre. Ale ciało to środek do czegoś, a nie cel wszystkiego. To środek do komunikacji, wykonywania pracy, myślenia, działania, czynienia dobra. Każda i każdy z nas chce być ładny i podziwiany. Podziw dla wyłącznie zewnętrznego piękna trwa krótko. Podziw dla piękna wewnętrznego, które właściwie powinno być synonimem dobra- trwa i trwa. Kiedy będą nas naprawdę podziwiać? Gdy o podziw nie zabiegamy, ale działamy; dajemy z siebie drugiemu człowiekowi - nasz czas, zainteresowanie, troskę, pomoc, radę, dyskusję. Gdy na celu mamy dobro, a nie podziw. Paradoksalne, ale tak jest.

Zrób więc to co możesz - upiększ się, daj sobie zrobić nową fryzurę, rób makijaż, załóż piękną sukienkę, zrób sobie profesjonalny manicure i nade wszystko włóż na siebie uśmiech. Idź w świat. I nie skupiaj się na tym, co inni myślą o Twoim wyglądzie, nie staraj się podobać każdemu, lecz skup się na relacjach z drugim człowiekiem. Przyjemnie będzie się na Ciebie patrzyło, ale zdobędziesz sympatię za swoją osobowość, indywidualizm, empatię i otwarcie na drugiego człowieka. Z czasem przestaniesz się przejmować, czy aby na pewno ta osoba z którą rozmawiałaś wyraziła wewnętrzne "ochy i achy" na Twój widok (zapewne nie, bo ludzie to zasadniczo egoiści i przez większość dnia myślą o sobie, więc może nawet ta druga osoba myślała w tym czasie czy to ona dobrze wygląda), a zaczniesz interesować się, czy ta rozmowa wniosła coś istotnego do życia Twojego lub tej osoby.
___________________________

To już tyle na dziś,
piszcie co Wy sądzicie na ten temat
It's only a body or it's not only a body?

Trzymajcie się
i trzymajcie kciuki za mnie bym znalazła tę motywację do nauki
Paaaaa! :)












poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Co dała mi w moim życiu OAZA ?



Heej Wam!:)

Wpadłam na pomysł o czym mogę napisać post, więc piszę. Pewnie część z Was wie, że należę do pewnej wspólnoty Kościoła jaką jest Ruch Światło-Życie znany szerszemu gronu odbiorców pod nazwą "Oaza". I dziś chcę powiedzieć Wam o 8 rzeczach, które dała (?) zmieniła (?) we mnie oaza.

1. Sprawiła, że stałam się odważniejsza i bardziej pewna siebie


Tak, zdecydowanie. Kiedyś bałam się odezwać w małym gronie, dziś gadam do stu osób i w sumie to nawet się już nie stresuję. Jakaś inicjatywa? Jedziemy z tym. Puszczam wodzę swojej kreatywności i w końcu mogę realizować choć część z moich "stu pomysłów na minutę". Na oazie, jeśli już się jest w niej od kilku lat, to są okazje do "publicznych przemów", które również oswajają strach. Pamiętam, że kiedyś nikt nie chciał poprowadzić wieczorku modlitewnego, moja grupa zrzuciła to na mnie. Bałam się, bo nie miałam w tym totalnie doświadczenia. Ale uzyskałam pomoc, przemogłam się i dałam radę. Teraz mogę takie coś robić bez żadnego stresu, czy oporu. Wiem, że coś potrafię i dzielę się tym, np piszę rozważania drogi krzyżowej, które później nasi uczestnicy czytają na takiej randomowej DK w parafii z wiernymi. Potrafię, więc wykorzystuję to; nie boję się dzielić z innymi tym co mam.

2. Polepszyła moją umiejętność nawiązywania relacji

Kiedyś bałam się ludzi. Teraz nie jest do mnie problemem zagadać do kogokolwiek. W czasach szkolnych, kiedy w szkole spotykałam się raczej z identycznie myślącymi ludźmi, bojącymi wychylić się poza schemat, w oazie spotkałam ludzi, którzy myślą samodzielnie i nie wstydzą się swojej odmienności, więcej - są pewni siebie i w tej odmienności się realizują. To był dla mnie szok - wow, istnieje taka młodzież. Spotkałam się tu z tolerancyjnymi ludźmi, nie patrzącymi zerojedynkowo (to jest fejm to go lubimy, to jest nie-fejm to go nie lubimy). Fakt, było kilka chamskich osób, które nie tolerowały indywidualizmu, ale takie osoby pochodziły parę miesięcy i zniechęciły się. Na dłużej zostały tylko te, którym rzeczywiście zależało na pogłębianiu swojej relacji z Panem Bogiem.
Zaczęłam otwierać się na ludzi i zawiązywać nowe znajomości, a część z nich trwa do dzisiaj. W końcu mogłam być sobą bez obawy o szykany. Bo ja byłam zawsze taką osobą, która nie zważała na to "co robią wszyscy" tylko kierowała się własnym rozumem. Wszystko co "zbiorowe" (np. wagary) mnie odrzucało. Gdy na polu urządzano bitwy na kije, szłam uprzednio do domu, by nie ponieść obrażeń. Wiele razy mogłam powiedzieć moim rówieśnikom po ich "wspaniałych" pomysłach, o których wiedziałam, że nie mają szansy się powieść tak jak im się wydaje - "A nie mówiłam?" Ale zazwyczaj powstrzymywałam się. Nie o tym jednak tutaj.


3. Nauczyła mnie zajmowania się dziećmi


Z dziećmi nie miałam raczej w życiu wiele do czynienia. To zmieniło się dopiero w oazie. Weź tu poprowadź spotkanie dla grupki dzieci z podstawówki... z początku mi nie wychodziło, ale po latach wprawy nauczyłam się nawiązywać dobre relacje z dziećmi i opowiadać im w sposób odpowiedni do ich wieku o wierze. Nauczyłam się także po prostu bawić z nimi, rozmawiać i spędzać czas. Teraz świat dzieci i młodszej młodzieży nie jest już dla mnie odległą planetą;). A już na pewno nie denerwują mnie tak jak kiedyś i o tym...

4. Nie denerwuję się już tak szybko


Wdech, wydech... to tylko dziecko, dzieci często mówią/robią głupoty i nie zdają sobie z tego sprawy i w większości przypadków też nie chcą źle. Ok wytłumaczę jeszcze raz. Dzieci zawsze będą robiły/ mówiły na przekór, okazywały swoje niezadowolenie, by chwilę później zapomnieć o wszystkim. Potrzebują jednak kogoś "nad nimi" kto powie im jasno, co mają zrobić, kogoś kto poskromi ich samowolę. Tego się nauczyłam.

5. Pokazała różne sposoby naprawdę dobrej zabawy

O tak, bawić się można na co najmniej sto sposobów i w żadnym z tych sposobów nie ma ani grama alkoholu, za to jest całe mnóstwo śmiechu. Czy to jako uczestnik, czy już jako animatorka - zawsze zadziwiało mnie, na jak wiele sposobów może bawić się taka typowa letnia 80 osobowa grupa. Większość osób po przekroczeniu pewnego wieku kończy z zabawami na zawsze, jakie to smutne! Ja mogę robić to nadal i bardzo mi to pasuje:)). Pomijając zwykłe zabawy z "pogodnego wieczorku" z oazą byłam też w parku trampolin, na kręgielni, na basenie (a propos wody mieliśmy też śmigus dyngus w wakacje ;) ), na przejażdżce wozem drabiniastnym (ha, kto z was wie dzisiaj co to?), w górach, na biwaku, na koncercie, w podziemiach, w ogrodzie botanicznym... Dyskoteki też mieliśmy. Tak, bawić się można na ponad sto sposobów!

6. Miałam okazję być... na wsi! I polubić ją

Taak, dla mnie jako typowego mieszczucha, pozostanie na wsi dłużej niż dzień to tragedia. Nie lubię tego zapachu, braku cywilizacji, typowej wiejskiej mentalności... Ale na oazie to mi prawie, że w ogóle nie przeszkadza:). Zaczynam dostrzegać plusy wiejskich klimatów. Cisza, spokój, łono przyrody, śpiew ptaków, świeże powietrze, dużo miejsca do gier, wędrówek, piękne gwieździste niebo w nocy. Sklep, czy dobry zasięg nie jest potrzebny - na co to komu, gdy przyjechało się po coś więcej. Im mniej rozpraszaczy, tym lepiej przeżyte rekolekcje. Wieś nie jest taka zła, jak może się wydawać na pierwszy rzut oka - tego się nauczyłam.

7. Mogłam poznać niesamowite historie ludzi

Przez świadectwa małżeństw, księży, zakonnic, duchownego grekokatolickiego, innych wspólnot, świadectw osób nawróconych, a skończywszy na obserwacji życia kolegi, czy koleżanki. Co człowiek to inna historia. Na ich przykładzie zobaczyłam, że naprawdę można żyć inaczej - nie pod dyktando świata, ale po Bożemu i być przy tym naprawdę szczęśliwym. Że to działa, że "pyknęło". Dało mi to dużo nadziei i motywacji co do mojego życia. Posłuchałam o czymś, o czym w mediach nie posłucham. Zobaczyłam Bożych pozytywnych wariatów, którzy nie boją się głosić Ewangelii swoim życiem. Którzy z przekonaniem mówią "żyliśmy w czystości przed ślubem i wyszło nam to na dobre", "NPR naprawdę działa", "chcieliśmy mieć siedmioro dzieci, mamy i niczego nam nie brakuje, żyjemy w dostatku i szczęściu", "nie piję, bo nie mam ochoty, nie jest mi to do niczego potrzebne", "modliłam się przez dwa miesiące o nawrócenie nieznajomego", "byłem osiedlowym,  łysym Sebixem nagle przyszło powołanie i teraz jestem księdzem" itp itd.

8.  Nawróciłam się! I z każdym dniem staram się pogłębiać moją relację z Bogiem, dążyć do świętości przez całe życie.

Ten punkt zostawiłam na koniec, gdyż jest on najważniejszy i najistotniejszy, a wiadomo, że to co czyta się pod koniec najbardziej zapada w pamięć. Nie od zawsze z moją wiarą było wszystko okay. Nie wychowywałam się w jakiejś mega katolickiej rodzinie, a już na pewno nic nie słyszałam wcześniej o oazie, zanim do niej nie trafiłam. Byłam pozamykana w sobie na wszystkie strony i bałam się dopuścić do tego wszystkiego nawet samego Boga. Jednakże z roku na rok, dostawałam bodźce, dostawałam konkretne treści, słowa, czyny; widziałam, słyszałam, czułam - w Oazie - Boga, który działa. Z roku na rok ten mur sypał się (jak w tej grze, w której uderza się piłeczką w cegły i po paru uderzeniach taka jedna cegła znika), aż w końcu zawalił się na dobre. Nawróciłam się. Pozbyłam się dualizmu w moim jestestwie. Stałam się autentyczna. Miałam Boga, nie tylko na zewnątrz, w pobożnych praktykach ale i wewnątrz siebie. Uwierzyłam Jego Miłości, uwierzyłam temu, że on mnie naprawdę może przemieniać wciąż i wciąż.  Zapewne nie stałoby się to tak szybko (chociaż i tak to było trochę), gdyby nie treści, które dała mi Oaza, czy to podczas formacji rocznej na parafii, czy zwłaszcza podczas oazy letniej. Nie było siły, dawałam Mu okazję by do mnie dotarł - i zrobił to, złamał we mnie to, co mnie blokowało i nawróciłam się. I również po tym nawróceniu np fakt, że pojechałam na kolejną oazę letnią, tak to wszystko we mnie "uklepał", utwierdził. Mogłam się rozwijać dalej, żeby to wszystko się nie rozpłynęło. Zrozumiałam też bardziej Mszę Świętą, dowiedziałam się co nieco o liturgii i teraz przeżywam to wszystko bardziej świadomie niż dawniej. I tak jest do dziś, już nie stoję w miejscu jak kiedyś, ale idę kroczek po kroczku. Droga życia do Życia jest długa; bo do zmiany na lepsze w człowieku jest wiele; ale jakże ekscytująca, just belive in Him ;)
_________________________________

To tyle na dzisiaj
piszcie, czy mieliście do czynienia z Oazą albo inną grupą i co w Was ona zmieniła:)
Trzymajcie się
Paaaa!:)