niedziela, 27 sierpnia 2017

Obóz część 2: Hiszpania: Lloret de Mar i Barcelona :) - jak było?+zdjęcia

Heej Wam!:)

Dziś czas na 2 część opowiadania o moim obozie. Tym razem już w całości o Hiszpanii, a konkretnie Katalonii, miastach, w których byłam - Lloret de Mar i Barcelonie.
Wakacje mają się już ku końcowi (przynajmniej większości z Was), więc miło powspominać letnie wojaże:). Ojej jest 19:30, a na dworze już prawie ciemno. Nie lubię, gdy lato się kończy, to zdecydowanie moja ulubiona pora roku. Całe szczęście, że są jeszcze upalne dni:). Ale dość o sytuacji klimatycznej, zaczynamy.

W samej Hiszpanii byliśmy równo tydzień - od niedzieli do niedzieli. Był to jednak niesamowicie intensywny i obfity w wydarzenia czas. Hmm powiem Wam, że pogoda nam się niezbyt udała, były zaledwie 2 upalne dni w których można było iść na plażę i kąpać się w morzu, a pozostałe były pochmurne i niesprzyjające kąpielom. Tak czy inaczej te słoneczne dni wykorzystaliśmy na 100% kąpiąc się w morzu i w basenie. Gdy było chłodniej ja z moim chłopakiem dużo chodziliśmy po mieście, to w jedną, to w drugą stronę. Czasem szliśmy wybrzeżem docierając do pięknych skalistych zatoczek, a czasem wybieraliśmy się poza centrum miasta napotykając np. nietypowy cmentarz. Chodziliśmy także oczywiście po straganach, czy sklepikach, mieszczących się przy zatłoczonych uliczkach Lloret de Mar. Jak to na obozie była oczywiście możliwość grupowego wyjścia na dyskotekę. Nasza grupa obozowa akurat chodziła do Tropix'u. Była to naprawdę duża dyskoteka, w której na raz bawiło się kilka tysięcy osób. Miała bodajże 4 sale, aczkolwiek byliśmy w dwóch. Cóż... to miejsce miało swoje plusy i minusy. Plusem był ten swoisty klimat, poczucie wolności i szaleństwa, a minusem na pewno mega zatłoczenie, praktycznie nie było miejsca by tańczyć (tańczenie na schodach hahaha) i cena - 15 euro (64 złote) za osobę na jeden wstęp. Muzyka to już subiektywna kwestia, każdy ma inny gust. Z początku piosenki mi się nie podobały, aczkolwiek przez ostatnie pół godziny, gdy już prawie trzeba było wracać - były już całkiem fajne kawałki.
Na obozie jak to na obozie (tego typu) było dużo luzu. Jedyne "punkty dnia", na które musieliśmy chodzić to posiłki; śniadanie od 7:30 do 10, obiad o od 12:30 do 13 i kolacja od 19 do 21 (ja z moją koleżanką z pokoju chodziłyśmy zazwyczaj na śniadanie po 9tej, na obiad o 12:30 i na kolację od 19, gdyż byłyśmy już mega głodne), wyjścia na plażę (od po śniadania do obiadu) i zbiórki (najczęściej były one około 22-23). Przez resztę czasu mogliśmy sobie chodzić po mieście, czy gdzie tam chcemy. Był też czas korzystania z hotelowego basenu, to było zazwyczaj po obiedzie. Jeśli chodzi o naszą grupę, to ludzie byli z reguły sympatyczni i otwarci na innych, można sobie było na luzie pogadać z każdym, spin jakiś nie było więc git haha^^.

Co Wam jeszcze mogę powiedzieć o samym miejscu... Może najpierw hotel. Mieszkaliśmy w 3gwiazdkowym hotelu Copacabana. Oceniam go bardzo dobrze, ładny wystrój, przepyszne jedzenie i fajne 2-osobowe (nam się akurat taki trafił) pokoje z balkonem i miękkimi łóżkami. Jeśli chodzi o posiłki to na każdym był szwedzki stół. Na śniadanie jadłam najczęściej grzanki z serem lub dżemem, na obiad jakieś mięso z ryżem lub frytkami i warzywa i zamiast picia arbuza lub melona (bo za darmo była tylko woda), a na kolację jakiś makaron bądź coś egzotycznego np owoce morza i również jakiś soczysty owoc. Ale z tym różnie bywało, starałam sobie urozmaicać jadłospis. Aczkolwiek tam były jakby 2 obiady, bo na ten obiad o 12:30 były praktycznie do wyboru takie same potrawy jak na kolację o 19stej. Można sobie było pojeść nie ma co :D. Były dodatkowo owoce i lody.
Jeśli chodzi o samo Lloret - przepiękne miejsce. Mnie ogólnie zachwyca morze i wszystko co z nim związane, ale wybrzeże Costa Brava ('dzikie wybrzeże')  jest naprawdę piękne. Zamiast piasku jest tam żwirek, a tuż za plażą zaczyna się skaliste wybrzeże. Jest to również idealny plener do zdjęć (efekty mogliście zobaczyć w przedostatnim poście). Lubię zachwycać się przyrodą, a także niebem w nocy. Pamiętam... pierwszy wieczór w Lloret i księżyc w pełni rzucający swój blask na morze... ah cudowny widok!
Morze było czyściutkie, ale i głębokie. Parę metrów od wejścia do morza - i już woda po szyję. Mi to nie przeszkadzało, bo umiem pływać. Koleżanka pożyczyła mi swoje okulary do nurkowania na chwilę i aa... coś pięknego. Widziałam sporych rozmiarów rybę płynącą sobie tuż koło naszych nóg oraz piękne dno pełne różnobarwnych kamyczków. Niestety nie znalazłam na tej plaży muszelek, a szkoda, bo z poprzednich wakacji przywoziłam dużo muszelek do domu i miałam pamiątkę. Tak, czy inaczej wybrzeże Costa Brava jest po prostu piękne <3.

Pod koniec naszego pobytu w Hiszpanii pojechaliśmy do Barcelony. Była to jedna z wycieczek fakultatywnych, które można sobie było dokupić. Z początku wykupiłam sobie jeszcze Pool Party, ale niestety ten wyjazd nie doszedł do skutku. Rok i dwa lata temu wybierałam rejs statkiem, więc w tym roku dla odmiany padło na zwiedzanie miasta. I to jakiego miasta:). Barcelony. Wywarło na mnie wielkie wrażenie, prawie tak duże jak Paryż. Również podobała mi się jego architektura i klimat oraz wszechobecne palmy (na których można było spotkać zielono-żółte papugi) i inne egzotyczne rośliny. Barcelona z góry- coś pięknego. Duże miasto, a za nim piękne błękitne wybrzeże. Byliśmy pod stadionem FC Barcelony (następnego dnia był tam mecz z Realem Madryt!) i w ich bardzo drogim sklepiku w którym nic oczywiście nie kupiłam haha (na zdjęciu zobaczycie po ile była koszulka), a także pod kościołem Sagrada Familia. Odwiedziliśmy również centrum handlowe, gdzie kupiłam sobie bluzkę z flamingami oraz taras widokowy w tymże centrum. Byliśmy na placu Rambla (to było dokładnie 5 dni przed zamachem w tymże miejscu) i na targu owocowo-warzywno-rybnym, a także pod pomnikiem Kolumba (ciekawostka: Kolumb pomylił się w pokazywaniu królowi kierunku, z którego przybył o 60 stopni i na pamiątkę tego palec Kolumba na tym pomniku ma 60cm i jest nieproporcjonalny do reszty ciała). Gdzieś na placu odwiedziliśmy sklepik muzyczny, w którym pachniało starym papierem. Były tam m.in nuty na różne instrumenty i pozytywki grające znane utwory. Byliśmy także na stadionie olimpijskim, a następnie na placu widokowym, z którego to rozpościerał się widok na całe miasto. Następnie pojechaliśmy do wioski hiszpańskiej, gdzie można było ujrzeć budowle z południa, północy, Katalonii i centrum Hiszpanii. Było tam również miejsce widokowe. Pod wieczór podeszliśmy pod pałac Nacional oglądnąć grającą i tańczącą fontannę. Widok i wrażenia były naprawdę niezapomniane. Hektolitry wody "tańczyły" w rytm różnych piosenek, różnokolorowo oświetlane. To było piękne zwieńczenie naszego pobytu w tym mieście.

Dzień po Barcelonie był dniem naszego odjazdu. Mieliśmy wyjechać po południu jednakże koniec końców wyjechaliśmy dopiero o północy. Z pokojów musieliśmy się wyprowadzić do 10 rano, także... cały dzień koczowania xD. Chodziliśmy oczywiście wtedy po mieście i tak dalej, ale mimo to ten dzień trochę się dłużył. To była akurat niedziela, tak samo jak dzień przyjazdu i okazało się, że była możliwość wyjścia na Mszę Świętą. Super - pomyślałam sobie. Poza tym nigdy jeszcze nie byłam na Eucharystii w obcym języku; ta akurat była po katalońsku. Trudno było cokolwiek zrozumieć ("szszszszsz"), aczkolwiek wiedziałam jaki jest teraz moment Mszy. Na tej pierwszej pod koniec śpiewana była "Barka" po katalońsku, ojej nasza pieśń w obcym kraju, cudownie, ja śpiewałam ją sobie po polsku na głos. Na tej drugiej natomiast miałam zaszczyt przeczytania Ewangelii po polsku, bowiem była ona czytana w kilku językach przez kilka osób ( po polsku,  angielsku, niemiecku, hiszpańsku i hmm rosyjsku chyba nie pamiętam dokładnie). Po każdym odczytaniu śpiewało się "Alleluja", a pod koniec ksiądz przeczytał Ewangelię po katalońsku. Części stałe były dość proste ("Kredo, kredo", "Gloria gloria alleluja", "Sanctus sanctus", "Agnus Dei" itp.) także można było śpiewać z wszystkimi. Co mnie zdziwiło to to, że nie było psalmu. Poza tym reszta Eucharystii podobna jak w Polsce.

Ta druga niedziela była naszym dniem odjazdu jak już mówiłam. Trzeba się było pożegnać z tym pięknym miejscem. Mam zamiar jeszcze kiedyś tam wrócić, kto wie, może wtedy pogoda dopisze bardziej. Ale na nic nie narzekam. Tak, czy tak było wspaniale :).
Zamieszczam Wam porcję zdjęć z tych dni:

Lloret de Mar:


















 Barcelona:


















 sklepik muzyczny ^^

















A Wy byliście kiedyś w Hiszpanii? Jak tak, to w jakiej jej części? Chcielibyście tam pojechać?
Piszcie :D.

To by było tyle na dziś,
Trzymajcie się,
Paaaa! :)