sobota, 24 marca 2018

Matura to bzdura? Opowiadam o mojej maturze, rady, spostrzeżenia itp




Hej wszystkim :)

Tak jak już kiedyś zapowiadałam, dzisiaj porozmawiamy sobie na temat tegoż wyczekiwanego ze strachem przez dużą część z Was wydarzenia. A raczej ja będę mówić ;). To jest już za mną, szczęśliwie zdałam ją w 2017 roku, tak więc teraz mogę nieco o tym poopowiadać. No bo przecież matury już za... yyy nie mam pojęcia ile dokładnie dni (rok temu też nie liczyłam) :D.
To co, zaczynamy.

Jak przygotowywałam się do matury?

Może niektórych zaskoczę, ale - czas przygotowania się do matury, to nie tylko liceum. Może bezpośredniego i tak, ale pośredniego - to już duuużo, dużo wcześniej. Bo to przecież już we wcześniejszych stadiach edukacji przygotowujemy sobie grunt. Nie tylko wiedzowy, ale też przyzwyczajeniowy. Uczysz się regularnie, czy okazjonalnie? Wkładasz tyle na ile Cię stać pracy, czy tylko żeby zdać? Uczysz się uczciwie, czy ściągasz? Starasz się zrozumieć materiał, czy wkuwasz na pamięć? Itp. itd. Powiecie: "Ależ przyzwyczajenia można zmienić!" Jasne, ale wiecie z doświadczenia, że z tym jest dosyć trudno, zmienić już tak zakorzenione w nas nawyki. Czasem się udaje, a czasem nie - to również kwestia motywacji.

Kluczowym jednakże jest oczywiście etap liceum. Tutaj również główną rolę gra uczciwa nauka. Coby nie być gołosłownym poprę to przykładami. Znam osobę, która uczyła regularnie się i pisała sprawdziany bez ściągania już od pierwszej klasy i przy takim samym wkładzie w 3 klasie, jak i w poprzednich latach - dostała się na wymarzone studia. Znam też osobę, która otwarcie przyznała się, że całą 1 i 2 klasę z jej wiodącego przedmiotu przejechała na ściąganiu, a uczciwie zaczęła się uczyć dopiero od 3 klasy (zarywanie nocek, zakuwanie, nerwy, stres itp) i na wymarzone studia się nie dostała. Tak więc na dobry wynik matury pracujesz już od pierwszej klasy.

Najważniejsza, jeśli chodzi o materiał, naukę etc, jest według mnie klasa 2 (mówię tu cały czas o liceum, jak jest w innych typach szkół to nie wiem). Wtedy warto być szczególnie czujnym. Jeśli teraz zapamiętasz, nauczysz się jak najwięcej - o tyle mniej pracy w 3 klasie. To korzystne, bo w 3 klasie pracy jest najwięcej - co chwila sprawdziany, poza tym konsultacje na 7 rano... Ominiesz dwa dni, nadrabiania w cholerę itd.
Jak w 1, czy 2 klasie mogłam sobie pozwolić na wyjazdy, koncerty od czasu do czasu itp, tak w 3 klasie weekendy bez nauki, czy nie pójście w jakiś dzień do szkoły było wysoce nieopłacalne^^

Do mojej matury nie przygotowywałam się jakoś specjalnie (że korki czy coś). Poza chyba trzema wyjątkowymi przypadkami - nigdy nie uczyłam się w nocy. Nie ogarniam tego - uczysz się do 3, wstajesz o 6, śpisz trzy godziny i chodzisz jak zombie. W imię czego? To już lepiej po przyjściu ze szkoły pouczyć się te kilka godzin po południu, a w nocy mieć czas na odpoczynek. Więcej ze szkoły zapamiętasz będąc wypoczętym = mniej będziesz musiał się później uczyć. Nie wpadnij w to bezsensowne zamknięte koło. Może parę razy nie obejrzysz ulubionego serialu albo nie pójdziesz na zakupy- ale cóż - coś za coś. Nie ogarniam, po co marnować zdrowie, dobre samopoczucie i energię na rzecz nauki w nocy, no ale to moje zdanie. Wiem, że niektórym się tak lepiej uczy, ale niestety organizm za parę lat negatywnie na to odpowie, bądźmy tego świadomi.

Uczyłam się sumiennie przez te 3 lata - przy czym, powiem szczerze mój zapał malał - najwięcej go miałam w 1 klasie, w 2 trochę mniej, a w 3 jeszcze mniej, ale nie poddawałam się. W pierwszej i drugiej klasie, poza dosłownie trzema przypadkami (do dziś pamiętam haha) - nie ściągałam w ogóle, na ile się nauczyłam, na tyle pisałam. Pamiętam raz taką sytuację... 1 klasa, sprawdzian z biologii, 90% klasy ma ściągi, ja nie. Z tego sprawdzianu była jedna piątka w klasie... tak, to byłam ja. Uczciwość popłaciła :). W trzeciej klasie niestety, trochę się pogorszyłam jeśli o to chodzi, zdarzyło mi się ściągać, bo ja wiem... z 7,8 razy - tak pi razy oko, często to było spowodowane niewyrabianiem z kilkoma sprawdzianami w tygodniu, a często po prostu całolicealnym wyczerpaniem i brakiem zapału. Tak czy inaczej, nie usprawiedliwiam się - mogłam postąpić inaczej. Na pewno mi to w niczym nie pomogło i tak musiałam to później powtórzyć - jeśli zdążyłam.

Ponadto zawsze lubiłam mieć wszystko dopięte na ostatni guzik. Umieć tyle, ile byłam w stanie się nauczyć. Jak coś robiłam, to na sto procent, nie znosiłam połowicznych rozwiązań, pójścia na łatwiznę. To co się nauczyłam - to moje. Nie wiem, ile dały mi te powtórki w 3 klasie - coś na pewno; ale wiem, że nie dałyby mi tyle, gdybym się tego wcześniej (np. w 2 klasie) nie nauczyła. 
Gdy mnie np. nie było w szkole - zawsze wszystko odpisywałam, nie lubiłam mieć pustych miejsc w zeszycie ani tym bardziej zaległości z czegokolwiek. Ponadto, moje przedmioty profilowe były rzeczywiście moimi ulubionymi. Mogłam iść spokojnie na inny profil, dostałabym się, ale to właśnie polski, WoS i historia, to coś co pasowało do mnie najbardziej, do kierunku moich zdolności i zainteresowań.

Przed samymi maturami powtórzyłam co nieco- ale niewiele zapamiętałam. Wiadomo stres, rozproszenie itd. Z historii np. zdążyłam na własną rękę powtórzyć tylko starożytność, ale przynajmniej przydało mi się to bb na wypracowaniu. Z reszty przedmiotów powtórzyłam nieco więcej, ale na maturze i tak czułam, że wiem to już od dawna, a nie od kilku dni.

Jakie przedmioty zdawałam?

Na podstawie oczywiście polski, matematykę i angielski oraz ustny polski i angielski, a na rozszerzeniu polski, WoS, historię i angielski (Hello, human here).
Na mój kierunek, czyli prawo, liczyły się trzy z nich: polski, angielski i WoS (bo poszedł mi lepiej niż historia).
Jeśli miałabym ocenić moje wrażenia podczas pisania, to pisanie matury z WoSu i z historii sprawiało mi wręcz przyjemność, bo miałam poczucie, że wiem jak rozwiązać te zadania, że mam tę potrzebną wiedzę, więc po chwili już się nie stresowałam, tylko po prostu robiłam zadanie po zadaniu. A jak czegoś nie wiedziałam (to bardziej z historii), to po prostu improwizowałam, zdawałam się na historyczną intuicję i w niektórych zadaniach to się opłaciło.
Jeśli chodzi o angielski - to nie jest mój konik. Zdawałam z musu - był on obowiązkowy do mojego kierunku. Przez pierwsze dwa lata i część trzeciej klasy - mieliśmy w naszej klasie angielski na poziomie wyłącznie podstawowym. Tylko ostatnie trzy miesiące trzeciej klasy ćwiczyliśmy rozszerzenie. Np. nigdy nie ćwiczyliśmy rozprawki. Także pisanie tej matury, było no... crazy XD. Dzień przed sprawdzałam jak się pisze rozprawkę z angielskiego, co po kolei, jaka budowa, jakich zwrotów użyć, zapamiętywałam je itd, bo nikt wcześniej nas tego nie nauczył, ćwiczyliśmy tylko list na podstawę. Jednakże te 3 miesiące pomogły przy części testowo-gramatyczno-słuchaniowo-pisemnej, bo np. kilka zwrotów, konstrukcji, których się nauczyliśmy - przydało się. Miałam także intuicję przy słuchaniu - jak nie usłyszałam ocb, to wybierałam po prostu najbardziej podchwytliwą odpowiedź - i udawało się. Pierwsze i trzecie miałam na maxa, a drugie prawie całe źle haha. Rozprawkę koniec końców napisałam na połowę punktów, ale to i tak dobrze jak na pierwszy raz. Ogólnie, to napisałam o wiele lepiej, niż podejrzewałam. Przed bałam się, że przez ten rozszerzony angielski nie dostanę się na prawo, ale jak widać dostałam się haha.
Jeśli chodzi o rozszerzony polski, to nastawiałam się raczej na pierwszy temat - czyli polemikę z autorem tekstu, ale tekst nie podpadł mi (groteska itd), więc wzięłam drugi temat - analiza porównawcza wierszy - który podczas roku szkolnego ćwiczyliśmy wyłącznie w teorii - poprzez omawianie. Nie mieliśmy natomiast okazji zetknąć się z nim w praktyce (tzn napisać czegoś takiego. Było to więc również moje pierwsze podejście do tego typu formy pisemnej. More crazy!!! Ale udało się jeszcze bardziej niż angielski - właściwie głównie dzięki temu rozszerzonemu polskiemu dostałam się na prawo, bowiem napisałam go na 95%.  Po prostu przeczytałam oba wiersze i najpierw jeden, później drugi -analizowałam wers po wersie, później porównałam, pisałam do samego końca (jak wychodziłam na całej sali gimnastycznej były jeszcze dwie osoby oprócz mnie) i "siadło" :D. Jeśli chodzi o matmę - najmniej komfortowo czułam się pisząc ją. Coś wiedziałam jak rozwiązać,a coś nie. Wprawdzie uczyłam się z matmy na bieżąco i miałam w porządku oceny, jednak na maturze byłam nieco przymulona haha i zrobiłam też kilka głupich błędów z przeoczenia. Jednakże i tak poszło mi lepiej, niż przewidywałam zaraz po napisaniu.


Czy jestem zadowolona z moich wyników?

Ogólnie rzecz biorąc tak. Powiem może, co mi poszło lepiej, a co gorzej niż przewidywałam bezpośrednio po napisaniu matur:
Lepiej niż myślałam: podstawowy polski, matematyka, podstawowy angielski, ustny angielski, rozszerzony polski
Tak samo jak przewidywałam: rozszerzony angielski, historia
Gorzej niż przewidywałam: WoS, ustny polski

Tak więc widzicie, przewidywania nie do końca się sprawdziły, ale raczej in plus. Byłam wobec siebie widocznie zbyt krytyczna po napisaniu haha.

W jakim stopniu się przejmować?

Jeśli się uczyłeś uczciwie - nie przejmuj się, bo po co. Ta wiedza raczej z Ciebie nie wyparuje w ostatniej chwili, co już się nauczyłeś przez te lata - to Twoje. Co rok ta sama sytuacja - przejmowanie się przed, a po "eee to nie było takie trudne". Tak ma każdy rocznik. I nigdy ten młodszy rocznik nie daje się przekonać, że tak będzie xDD.
A jak się nie uczyłeś - cóż warto walczyć do ostatniej chwili, a nuż pójdzie lepiej, niż przewidujesz. Na pewno nie należy się poddawać i spisywać czegokolwiek na straty.

Ale co ja mam zrobić przed tą maturą?

Na to pytanie mam tylko jedną odpowiedź, z którą się w pełni utożsamiam. - Ucz się uczciwie, tj nie ściągaj, ucz się na tyle na ile Cię stać (a nie byle zdać), na bieżąco, staraj się zainteresować tym, czego się dowiadujesz - nie tyle w perspektywie matury, co późniejszego życia, bądź szczery wobec siebie - to umiem, a tego jeszcze nie... i nie przejmuj się więcej niż to konieczne, nie pozwól, by zjadł Cię stres. Wiedząc więcej, stresujemy się mniej.

Na początku mojej 3 klasy napisałam tu na blogu coś w stylu- "już teraz (wrzesień) każdy z nas - trzecioklasistów może sobie odpowiedzieć, czy dobrze napisze maturę." Dziś również się z tym zgadzam. Na dobry wynik pracujemy wcześniej, niż tylko w ostatniej klasie.

No ok ok, gadasz tak, gadasz, a jakie dokładnie miałaś wyniki to już nie powiesz - myśli sobie teraz większość z Was.

Właściwie to mogę powiedzieć. Wzbraniałam się przed tym, żeby nie było "aa chwali się". Polska mentalność niestety jest taka jest - lubimy afiszować nasze porażki, a osiągnięć się wstydzimy. Ja, jako osoba walcząca z pewnego rodzaju konwenansami oraz urodzona optymistka powinnam zachować się nieco inaczej. Ale... czy coś mi to da, że się pochwalę? Czy chcę, żeby mi ktokolwiek zazdrościł? Wolę, żeby była to motywacja dla kogoś, że można - chodząc do zwykłego liceum w małym mieście dostać się na wymarzone studia, nie trzeba do tego jakiś elitarnych liceów z dużych miast. Wolę, żeby to był dowód na to, że wkład włożony w naukę,  staranie się, zaangażowanie, sumienność - popłaca. 

To tak, usystematyzujmy to; na prawo w tym roku próg punktowy wynosił 76 punktów. Ja miałam 79,4 pkt. Dostało się ponad 600 osób. Różnice punktowe pomiędzy poszczególnymi osobami były naprawdę minimalne 0,1 pkt albo i tyle samo.  Koleżanka, która miała o 2,5 punktu mniej niż ja, była ponad 100 miejsc za mną - także widzicie jak niewielkie były te różnice. Mieliśmy praktycznie wszyscy równy start. Osoby "z konkursów" (pierwsze ok. 85 miejsc, to byli oni, czyli osoby mające 100 punktów) niekiedy radzą sobię gorzej na samych studiach od tych "z matury", więc tu również jakiś większych nierówności na starcie nie ma. Zaczynamy równo - tabula rasa. A później - to już zależy, czy ktoś zaangażuje się w naukę, w studiowanie, czy mu się nie będzie chciało - jedni podciągną się w górę, a drudzy opadną w dół - naturalna sprawa.
I teraz jeśli chodzi o maturę podstawową: z polskiego miałam 84%, z matmy 70%, a z angielskiego 96%; z ustnej - z polskiego 80%, a z angielskiego - 90% - ale to oczywiście do studiów mi się nie liczyło. Z rozszerzonej: z polskiego miałam 95%, z angielskiego 64%, z WoSu 77% i z historii 68%.
Do kierunku liczył mi się polski, angielski i WoS i po odpowiednim wyważeniu tego wszystkiego wyszło właśnie te 79,4 pkt.
____________________________________________

Everything is clear?:) Jak nie, piszcie w komentarzach, co jeszcze chcecie wiedzieć na temat matury

To już tyle na dziś,
trzymajcie się
dobrze zdanej maturki Wam życzę
Paaaaa!:)










2 komentarze:

  1. Moim zdaniem wszystko co tutaj napisałaś co prawda co prawda matura u mnie dopiero za rok, a mam ogromnego stresa :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja zdawałam maturę 2 lata temu i bylo to dla mnie wielkie wydarzenie, pełne stresu ale i determinacji :)

    Zapraszam na nowy post. A w nim relacja z pewnego eventu.
    Pozdrawiam serdecznie!♥
    Mój blog - KLIK

    OdpowiedzUsuń