Hejka :).
Dziś post tematyczny
o jakże zaczepnym tytule
dlaczego - oho wieje sprzeciwem
nie piję - jak tak można
alkoholu - coś tak powszechnego
Patrząc z grubsza to od razu mogą nasuwać się podejrzenia, że mam 17 lat i nigdy nie próbowałam alkoholu w formie napoju oraz pytania w stylu "jak to?".
Hm, na początek, żeby było tak inaczej, to powiem, że znam naprawdę dużo osób, które są w takiej sytuacji jak ja, tj. są w wieku jakim są i nigdy nawet nie spróbowali alkoholu, nie mówiąc już o opijaniu się. Ich jest więcej niż myślicie, nie mówiąc już o osobach, które zdecydowały się nie pić alkoholu przez całe życie, ale o tym później. Ale co tam, ja to ja, nie będę więc powoływać się na innych.
Co spowodowało moją abstynencję? Nigdy mnie do tego jakoś nie ciągnęło, od dzieciństwa miałam "w planach" nie pić do 18stki. Tak czy inaczej w pewnym momencie, powiedzmy gdy miałam około szesznastu lat zaczęły się takie czy inne propozycje, czy to na osiemnastce, czy to na posiadówce w pubie (najmilej wspominam tą zeszłoroczną z Olsztyna, dziewczyny pozdrawiam :*), czy wreszcie na wakacyjnej kolonii, albo też propozycja; małe piwo po koncercie w Krynicy haha (Ania pozdrawiam ;*).
I jak tu odmówić? Ano zwyczajnie. Ja mam tak, że zazwyczaj od razu uprzedzam, tzn. informuję o swojej abstynencji, aby nie było niedomówień :). Albo też po prostu na propozycję; pijesz? odpowiadam, że nie dzięki, ale nie piję. Czasem trzeba powtórzyć kilka razy, a czasem raz wystarcza :). Do tej pory spotykałam się raczej ze spoko przyjęciem mojej odmowy, trochę się przeważnie dziwili, aczkolwiek nie czułam się naciskana ani nic ^^. W sumie niekiedy jest śmiesznie, gdy wszyscy wokół się opiją a ja pozostaję trzeźwa, mogę wtedy bezkarnie mówić dziwne rzeczy i nikt nie ma mi tego za złe hurra XD <i też dlatego, że istnieje możliwość, że nie będą tego pamiętać hihi>.
Jestem w na tyle komfortowej sytuacji, że umiem się bawić bez alkoholu, jeśli jest dobra impreza to tańczę i bez tego:)). I zawsze wszystko pamiętam haha, a to też duży plus xD.
Cenię sobie ludzi, którzy nie potrzebują żadnych wspomagaczy, by mieć dobry humor i lubię ich towarzystwo:)).
Niestety często spotykamy ludzi, którzy bez alkoholu ani rusz. Jest to szczególnie widocznie w świecie dorosłych, nawet paradolsalnie bardziej niż wśród młodzieży. Młodym czasem zdarza się spotkać ot tak "na sucho", starszym już znacznie rzadziej... Urodziny, imieniny, impreza biznesowa, rodzinna posiadówka... wszędzie alkohol i alkohol. Na weselach zawsze z początku wszyscy siedzą... czy to dobrze? Być zależnym od czegoś, swój dobry humor i chęć do zabawy uzależniać od procentów w napoju i promili we krwi? To tak jakby czegoś w sobie brakowało, jakiejś cząstki wymiennej. To tak jak kulawy, który do chodzenia potrzebuje laski. Różnicą jest dobrowolność, która jednak z czasem zmienia się w przymus i przymus, który nigdy nie będzie tylko opcją.
Nie krytykuję "kulturalnego spożywania" o nie, żebyście mnie źle nie zrozumieli. Ale nikt mi nie wmówi, że alkohol jest całkowicie neutralny. Zawsze to jakieś małe zniewolenie, czy wręcz niedyspozycja. Po wypiciu kilku lampek wina w kulturalnym gronie nie możemy już oczywiście prowadzić samochodu, musimy prosić kogoś innego by nas podwiózł - niemoc. Niektórym już po takiej samej kulturalnej ilości alkoholu robi się gorąco, nienaturalnie gorąco, wręcz niekomfortowo. Neutralne napoje nie powodują takich skutków. Ale co tam, takie małe niedogodności można tolerować, dla dobrego humoru wszystko.
No właśnie, przed wypiciem tejże ilości, dajmy na to ciotka, jest od rana zła, narzeka na wszystko, jej codzienna pospolita zołzowatość; sama z siebie nie potrafi sobie z tym poradzić, nie umie sama z siebie być w dobrym humorze, potrzebuje tego "czegoś" z zewnątrz, napije się na tychże kulturalnych imieninach i od razu uśmiechnięta, nagle przypominają się jej wszystkie żarty, a następnego dnia... znów narzeka od rana do nocy i wszyscy wokół mają jej dość.
No właśnie, o to mi chodzi. Nie lubię uzależniać swojego dobrego humoru od czegokolwiek zewnętrznego, według mnie pogoda ducha powinna być naturalna i płynąć z węwnątrz. A do wypracowywania w sobie takiego stanu potrzeba praktyki i głównej drogi, nie można w żadnym razie pójść na skróty. Okrężną drogą też nie, bo możemy pominąć co najistotniejsze.
Wielu z was pewnie denerwuje fakt, iż ludzie przychodzą na imprezy by się napić, a nie by pobyć z innymi osobami.
Te "niemoce" są jednak lekkie, powszechne. Prawdziwy problem zaczyna się wówczas, gdy człowiek bez alkoholu nie może już normalnie funkcjonować, staje się agresywny, popada w wielki smutek lub po prostu nie radzi sobie z emocjami i w efekcie sięga po alkohol, by się na chwilę znieczulić. To według mnie już totalna niemoc. Nie potępiam, każdy może mieć momenty krytyczne, tak, jednak korzystnym jest szybko z nich wychodzić i przede wszystkim dążyć do uwolnienia się. Moim zdaniem jednak lepiej jest pozostać z niczym nie załagodzym bólem, choć jest to czasem po ludzku nie do wytrzymania. Po jakimś czasie ból jednak minie, a my pozostaniemy z trzeźwym umysłem i będziemy mogli jasno ocenić sytuację. Gdy zbyt szybko się znieczulimy, to prawdopodobnie dłużej przyjdzie nam czekać na rozwiązanie trudnych spraw. Czasem po prostu trzeba postawić sprawę jasno, pozwólcie, że posłużę się cytatem:
"obudzenie się w bólu jest zawsze lepsze
niż w bezbolesnym letargu trwanie"
No właśnie, letarg (nie zgłębiając się w medyczne definicje, bo nie o to w tym chodzi) to pozorna śmierć, niby żyjesz, a niby nie żyjesz. Jest jednak bezboleśnie i pozornie stabilnie, jest to jednak sytuacja tzw. stania w miejscu. Cały czas jeden stan.
Obudzenie się - to już jakaś zmiana, zmiana stanu. Jednakże pozostaje żywy, przeszywający, jak najbardziej prawdziwy ból towarzyszący temu stanowi.
Jest to nieprzyjemne. Bardzo. I niekiedy niestety długotrwałe. Wszystko co wartościowe jednak wymaga trudu... tak to już jest na tym świecie. Ale warto.
Nawiązując do tematu alkoholu, coby za bardzo nie odlecieć w rozmyślaniach, to myślę sobie, że taka postawa letargu jest charakterystyczna szczególnie, dla tych skrajnych, końcowych przypadków, czyli tzw. meneli z ulicy. Utrzymują tą jakąś fikcje stabilności coraz to nowymi dawkami alkoholu. Gdyby nagle przestali z pewnością byłoby to bolesne i pełne skutków ubocznych, to jasne. Jednakże istniałaby jakaś szansa wyjścia z tego. Czytałam kiedyś o naprawdę mocnych przypadkach alkoholików, którym udało się przestać raz na zawsze. Ich walka, z początku wręcz piekielna- coś niesamowitego, respekt dla tych którzy pokonują siebie.
Z innej strony biorąc temat, to podobnym znieczuleniem jest cięcie się. Szukanie szybkiej odpowiedzi na ból, z czasem stające się odruchem. Mega współczuje takim osobom, zawsze się zastanawiam, gdy widzę te setki pociętych rąk w internecie, czy ktoś próbuje im pomóc, ktoś z ich otoczenia, rodzice, przyjaciele, cokolwiek... To straszne. Z perspektywy osób które to robią wygląda to na pewno inaczej, jak by jednak nie było... Tak mi się wydaje, że leczenie skutków, kładzenie plastra na wieloletnią ranę nie pomoże, trzeba sięgnąć do źródła, które jest często bardzo odległe. Jako osoba wierząca proponuję modlić się za takie osoby, nic lepszego człowiek nie jest w stanie dać drugiemu. Z własnych przeżyć wiem, że modlitwa przynosi owoc w najmniej oczekiwanej formie i w najmniej oczekiwanym czasie. Jest to jednak owoc po stokroć słodszy, niż prosiliśmy.
Ale, ale, może o tym innym razem, bo znów odchodzę od tematu.
Dlaczego jeszcze nie piję alkoholu? Widzę, co może to zrobić z człowiekiem; .. wiadomo, gadanie... Ale jeśli widzi się to na własne oczy, to co innego Dzisiejszy świat tak bardzo wpoił nam pewne zachowania, że nie zwracamy uwagi na pewne odstępstwa. Taki zwykły "delikatny" przykład; dziewczyna i chłopak, poznali się przed chwilą w dyskotece, po kilku drinkach całują się i zachowują się wobec siebie jakby się znali wiele lat, następnego dnia znów się nie znają i nie powiedzą sobie nawet "cześć" na ulicy. Następnego tygodnia on będzie to robił z inną, a ona z innym. Zwykłe? Dużo osób tak robi? Gdy jednak się na to trzeźwo spojrzy, to raczej nikt nie chciałby być na poważnie z taką "dyskotekową dziewczyną" lub z "dyskotekowym chłopakiem". I co oni mają zrobić? Ciągnąć to przez całe życie? Ten tzw. "stabilny stan"?
Niby nic, ale przecież bez sensu.
Dlaczego więc nie piję alkoholu? Ano dlatego, że nie chcę być "wspomagana". Nie chcę być zależną. Taki swoisty manifest wolności. Mogę, ale nie korzystam z tej możności. Tyle osób w dziejszych czasach coś manifestuje, przeciw czemuś protestuje... a ja sobie będę przeciwko alkoholowi i za abstynencją. By pokazać, że można, że się da.
Nie wysnuwałam tu takich powodów w stylu, że alhokol szkodzi zdrowiu... e tam, w małych ilościach nie zawsze, a w dużych to wiadomo. Co to za powód... jem niezdrowe jedzenie, siedzę w niezdrowych pozycjach, oddycham niezdrowym powietrzem... życie jest niezdrowe :)).
Zaryzykuję stwierdzeniem, iż alko daleko bardziej szkodzi zdrowiu psychicznemu, aniżeli fizycznemu. Zniszczoną wątrobę można jako-tako leczyć, ze zniszczoną psychiką już o wiele gorzej. Zawsze lepiej umrzeć z powodu zniszczonych wnętrzności, aniżeli znistrzonego wnętrza.
Bardziej już mogę powołać się na powody płynące z mojej wiary. Tak, przez dłuższy czas to było to główne "coś" co sprawiało, że nie chciałam pić. Po prostu... tyle obietnic już złamałam, że uznałam iż będzie fajnie dotrzymać chociaż tej, złożonej na Pierwszej Komunii Świętej. I udało się :).
Czy jest jednak choć jedno małe coś, co by mnie ciągnęło do spróbowania? Jeszcze niedawno odpowiedziałabym, że ciekawi mnie smak alkoholu. Jednakże teraz już mi wszystko jedno... ta mała pokusa rozwiała się gdzieś i dobrze :). Szczerze, to bardziej ciekawi mnie jak to jest zapalić, zaciągnąć się itp haha :D. Ale ale mogę sobie z tą ciekawością żyć, nie pali mnie ona.
Podsumowując bardzo jestem zadowolona z mojego bezalkoholowego życia. Na razie nie planuję pić. Na dzień dzisiejszy nie wiem nawet, czy zrobię to na tej "upragnionej" (wcale nie! chcę być dzieckiem jak najdłużej) osiemnastce. Jak może pamiętacie pisałam kiedyś, że spędzę ją w Anglii w rodzinnym gronie, ew. paru znajomych z wakacji z tamtych stron, ale będzie to raczej luźna posiadówa gdzieś w Londynie (marzy mi się moment na London Eye, jednak z racji tego, że urodziłam się o 4:10 nad ranem, to byłoby raczej trudne haha) . W sumie we wakacje, które spędze głównie na "pobożnych" zjazdach (ŚDM wiadomo haha, chociaż będzie jeszcze kolonia trochę mniej pobożna haha) to również nie planuję... Kiedyś tam w życiu na pewno, po prostu chcę wiedzieć jak to jest, ale... jest o wiele więcej rzeczy, które chcę wiedzieć bardziej jak to jest 3:). Na przykład skok ze spadochronu! Alkohol przy tym może się schować.
Ojej jaka długa ta notka! Mam nadzieję, że przeczytaliście całą.
Ok, ok już kończę.
Jestem niezmiernie ciekawa waszych opinii na ten temat! :)
Nie bierzcie sobie nic za złe, nikogo nie oceniam, każdy ma swoje życie, jednakże nie sposób nie zareagować, gdy alkohol zaczyna odgrywać zbyt wielką rolę w życiu człowieka.
Możecie się ze mną nie zgadzać, o tak, chętnie podyskutuję :)).
Jeśli się jednak zgadzacie - równie mi miło :)).
Pozdrawiam Was serdecznie
pamiętajcie, że co by się nie działo - walczcie. Jeśli nawet nie widać żadnej drogi wyjścia. A co mi tam, dodam pewien bardzo ważny i - jak wierzę - prawdziwy cytat.
"Muszę tylko walczyć, nie wygrywać. Wygraną zapewnił mi On sam. "
... <3
To tak na zakończenie :) .
Trzymajcie się ciepło!
Paaaaaaaaa! :)

<--- wyszperane w internetach